115
cierpieniem. Ale przez ten czas miał sposobność poznać prezydent trybunału wszystkie prawne kruczki dawnych mecenasów i całą praktykę sądową. Widział, że z najlepszśj instytucyi zła wiara mogła korzystać, i krzywdę bliźnich obracać na swoję korzyść. Znał dotąd z podania i z nasłuchania się trybunały koronne, teraz miał sposobność poznać je zblizka. Dla jego uwagi wrszystko obejmującej, zagniewanej na głupstwo i na przesady; dla jego oerca, które już inncmi oddychało uczuciami, poznanie bliższe trybunałów, było jakby cudownem odkryciem. Krasicki był satyrjTkiem w duszy, bo satyrą, ironią mógł przerodzić towarzystwo. Znał wiele wad i słabości narodowych, a im więcej ocierał się z ludźmi na świecie, tem gorętszą żywił myśl, powstać nareszcie i działać.
Zaledwie powrócił do Warszawy, po odbytym trybunale, w końcu 1765 albo w początku 1766 roku, idąc za własnym popędem i za natchnieniem króla, zaczął pracować na polu literackiem. Miało towarzystwo ówczesne polskie dziwny organ umysłowy, którym zdradzało nowe życie. Wychodziło w stolicy w numerkach dwa razy w tydzień o małych ośmiu stronnicach, nadrukowanych ogromnemi czcionkami biedne pisemko, które się nazywało monitor, a było naśladowaniem satyry angielskiej. Najznakomitsze ówczesne talcnta wzięły się do, redakcyi monitora, żeby obudzić życie i myśl narodu. Zapewne sądząc ze stanowiska naszego czasu, pismo to było naśladowaniem, ale za pierwszych lat panowania Poniatowskiego budziło interes i zwiastowało świat literacki. Żeby naród oświecać, prostować opinię, brali w monitorze udział przez artykuły poważne i uczone, Albetrandy i Minasowicz. Franciszek Bohomolec i Krasicki wzięli na siebie stronę lekką pisemka, a mieli działać bronią ironii dowcipu. W monitorze rozbierano pokolei to kwestye czasowe i interesujące ogół narodu, to roztrząsano wady i przesądy panujące. Panował w pisemku dowcip i humor, bo w artykułach moralnych i rozumowych, starano się dostępnie traktować przedmioty, a nierzadko pojawiały się i wiersze, w których znać już styl i powab Krasickiego. Nie byłyto jeszcze bajki; a małe artykuły przeplatane wierszami, w których język już czysty, piękny, harmonijny nie miał nic wspólnego z epoką pa-negiryków jezuickich. To były pierwsze Krasickiego prace w zawodzie piśmiennym. Wielka szkoda, że nie odznaczali się autorowie podpisami w monitorze, bobyśmy z pewnością wiedzieli, co tam jest pióra Krasickiego. Dzisiaj tylko możemy się domyślać, a dla samego autora, dla dziejów i literatury, ciekawaby rzecz była widzieć, jak się rozwijał ten talent potężny.
Król Stanisław pomyślał wtedy o przyszłości byłego prezydenta trybunału. Właśnie w tej chwili dogorywał, na biskupićj warmińskiej stolicy, uczony i poważny wiekiem starzec sicdmdziesięciolctni, ksiądz Stanisław Grabowski. Król postanowił Krasickiego posadzić na Warmii. Uprzątając zawady przed czasem, król poradził Grabowskiemu, żeby przyjął księdza opata Wąchockiego, koadyutora w urzędzie biskupskim. Dużo ta okoliczność wymagała formalności prawnych, ale zgodził Bię Btary biskup,