170
Chełpliwość Orłowskiego jakem powiedział granic nie miała, tak, że niekiedy odrazę w słuchających go sprawiała; była ona mu wrodzoną, a jeszcze bardziój się wzmogła polepszeniem jego bytu w samych początknch, kiedy mu raz otworzone przez Walickiego pole do zarobkowania, do świetności i do dumy przystęp dało. Każdym razem, kiedy u niego z Antonim Oleszczyń-skim bywaliśmy, musieliśmy się uzbroić świętą cierpliwością , aby z tej jego przywary nie rozśmiać się i nie obrazić. Pamiętam dobrze gdy pewnego razu dostał przy nas paroxyzmu okropnego łajania wszystkich artystów, i gdy między innerni dostało się professoroin akademii sztuk pięknych, czekałem cierpliwie końca nim się' Orłowski całkowicie wyburzył i swoje żółć wylał, i po niejakim czasie rzekłem do niego: a przecież ci sami professorowie o których pan z pokrzywdzeniem odzywasz się, ci sami powiadam bardzo piękne świadectwo o talencie jego dają, i bynajmniej nie czuję przez jakąś oględność dła nas żeśmy ziomkami, bo dla uczniów byłoby za wiele czci i grzeczności, ale ze szczerego przekonania, to tylko dodają, o czem przekonać się nie mogą, że pan cudnie na papierze rysujesz, że pan masz potężny talent; wszelako kiedy rysujesz konie, to bez względu, czy kozaka, czy Napoleona zawsze na kozackim posadzisz. Rozgniewany znowu wpadł w złorzeczenia. „Cóż to znaczy, że Napoleona sadzę na koniu kozackim? koń zawsze koniem, i czyto turecki, czy arabski, perski, kozacki, mniejsza z tem, idzie tylko, abyin go dobrze narysował i na tćm całą rzecz zasadzam. Powszechnie dziś ch\\plą konie Verneta, a mianowicie ci co żadnego pojęcia o sztuce rysunkowej nie mają, konie Verneta są wyćwiczone, wyinanierowane i jak panna w gorsecie, spięte, a tćin samem bardzo się od natury oddalając są ckliwe; u mnie zaś sama natura: na jakiego konia patrzę, takiego rysuję, a o to nie dbam czy kałmuka, czy kozaka, czy Napoleona nań posadzę i kwita; a że mi przyznają talent, to w tem nic dziwnego, bo kiedy sami nie umieją rysować, to przynajmniej tyle rozumu mają, iż widzą we mnie dobrego rysownika.” Pomyślałem wtenczas, do czego to nie doprowadzi odosobnienie się od ludzi, oddanie się namiętnie sztuce z zaniedbaniem książki, któraby rozprzestrzeniając pojęcie, otwierała podwoje do tajemnic i natury i sztuki, która obok talentu wykształciłaby i serce, bo czćrnże artysta lub wieszcz bez niego, i to nietylko w zapatrywaniu się na przyrodę, ale nawet i ćwiczenie cnót w to-warzyskiem pożyciu, by nio zostać dzikim odludkiem, samolubem, któryby zagarnął do swych szponów wszystkie skarby świata, nie dbając czy bliźni jego ma na chleb powszedni. Wolter, Dalamhert, Holbach, Grecourt, Parny, ocliyda francuzkiego piśmiennictwa nigdy nie powinna się znajdować na stoliku malarza: niecne i sprosne obrazy nie podniosą ducha wysoko, nie obudzą żadnej szlachetnej namiętności, ale przeciwnie, popchną w wir zepsutego świata, oswoją go z występkiem i niecnotą, i w końcu pokalają jego sumienie postępki brudami o jakich bez wzdrygnienia wspomnieć nie można. Są ludzie co niby dla podniesienia uczuć poetyckich, jako artyści naprzykład portretowi chełpią się, że czytają Petrarka, Tassa i innych: nic podniesie ich ducha żaden poeta, żaden wieszcz, ani nawet sama lutnia Orfeusza,