388
I już, już coraz jaśniej 1 czerwlenlój,
Wschód się najmuje, i smugi promieni
Buchają na niebios sklepie ót n\ w xA I wnet krąg tarczy na poły widomy,
Wyjrzał nad ziemię, i blask jej poziomy
Piorunem strzelił po stepie. .....
Wtem jedną rażą rozległ się po błoni,
Głos jakiś cudzy, czy to rżenie konM >) <
Czy wiatr w gałęziach widomej dąbrowy?
Me, nie, to tętent, to tabun stepowy.
Widzę już, widzę jak całe ich stado,
Z lasu na pole wybiegło gromadą,
I w cwał na przełaj zabiega nam drogę. Chciałbym zawołać, próbuję, nie mogę.
Ziemia się wstrząsa pod pędem ich biegu,
Pędzą jak jazda w bojowym szeregu.
Lecz gdzież są jeźdźcy, wglądam się zdaieka, Koni jest z tysiąc, żadnego człowieka !
Widok ich zda się wzmógł moc mego konia , Pomknął się, zarżał 1 jak martwe brzemię, Zachwiał się, zarył, 1 runął na ziemię.
Z dymiącem nozdrzem tocząc piany białe,
Leżał, i nogi wyciągnął zmartwiałe : .
Skończył swój zawód pierwszy i ostatni Kołem go zewsząd obiegł orszak biatnl:
Patrzą się na mnie, zbliżają się, stają,
Parskną, odskoczą, i znowu wracają;
Znać, że się dziwią i boją zarazem.
A wtem jak gdyby za danym rozkazem,
Wszystkie za jednym znać wodzem ich stada, Czarnym, roślejszym niż cała gromada,
Chrapiąc, parskając, kopnęły z kopyta,
W chmurach kurzawy, co zpod stóp ich wzbita,
Z hukiem stu gromów, tłum w stepy ucieka, Jakby z instynktu, przed twarzą człowieka.
Jam został jeden z rozpaczą w mój duszy,
Na martwym koniu, co już się nie ruszy,
I chcąc się z niego odwiązać daremnie,
Chłód jego śmierci, przenikał aż we mnie, Razem, ze straszną pewnością, że społem, Popiół mój z jego zmiesza się popiołem.