Dzisiaj Randall żyje z halucynacjami już ponad dzi< sięć lat i coraz mniej wydają mu się one bezsensowni i przypadkowe. Wszystkie piosenki pochodzą z jego mło dości i dają się podzielić na kilka kategorii.
Są romantyczne, bolesne, tragiczne, uroczyste, miłosne, łzawe, najróżniejsze. I wszystkim towarzyszą wspomnienia. [...] Wiele wiąże się z moją żoną, która odeszła siedem lat temu, półtora roku po tym, jak zaczęły się halucynacje. [...]
Mają swoją strukturę jak marzenia senne. Pobudzają mnie do czegoś, odnoszą się do afektów, czy chcę tego czy nie automatycznie ożywiają myśli, mają wartość poznawczą, a gdybym się w nie zagłębił, ukazałyby swoje podstruktury. [...]
Bywa, że kiedy muzyka cichnie, ja dalej nucę melodię, której ustania przed chwilą jeszcze chciałem: tak jakby mi jej brakowało [...] Każdy psychoanalityk wie, że za każdym symptomem (a to jest symptom), za każdą obroną kryje się pragnienie. [...] W piosenkach, które docierają na powierzchnię, kryją się pożądania, nadzieje, pragnienia. Pragnienia romantyczne, seksualne, moralne, agresywne, chęci działania i dominacji. To właśnie one nadają moim muzycznym halucynacjom ich ostateczny kształt, neutralizując i zastępując pierwotny zgiełk. Mogę się na nie uskarżać, ale przecież potrzebuję tych piosenek. Przynajmniej w jakiejś mierze.
Na zakończenie długiego artykułu poświęconego jego doświadczeniom, a opublikowanego w internetowym periodyku „Huffington Post” Rangell pisał:
Traktuję siebie jak żywe laboratorium, jak doświadczenie przyrodnicze z wykorzystaniem pryzmatu dźwiękowego. [...] Żyję na krawędzi, ale to bardzo osobliwa krawędź: pomiędzy mózgiem a umysłem. W różnych kierunkach rozpościerają się stąd rozległe perspektywy: neurologiczna, otologiczna, psychoanalityczna, wszystkie ostatecznie stapiające się w układzie symptomów, śledzonych nie na kanapie w gabinecie, lecz na scenie dziejącego się życia.
CZĘŚĆ II
ZAKRES MUZYKALNOŚCI