187
stronach szło także po dwóch z gwintówkami i lukami w ręku.
Przejrzeli starannie każdą napotkaną kępkę, każde znaczniejsze skupienie woaorośli; przebyli już już z półtorej wiorsty, kiedy stary Mateusz zatrzymał się nagle u jednej z mielizn i wiosłem na nią wskazał:
— Łódź stawała !
Wszyscy natychmiast się tu skupili i poczęli niewyraźny ślad na piasku badać, oglądać dokoła.
— Człowiek chodził, patrzcie !
— Doprawdzy chodził, i tu dalej widzicie, znów odciski!
— Mężczyzna ?
— Mężczyzna! — powtórzyło kilka głosów.
— I niezbyt dawno chodził w górę rzeczki!
Porzuciwszy łodzie, doszli za śladem aż do samej urasy; tu znikł.
— Któżby to mógł być ?
— Spytaj Rosyanina, z której strony do ciebie przepłynął? — odezwał się nagle Andrzej do Ujban-czyka, przypatrując się uważnie, z podełba obutym w jakuckie sary nogom Pawła.
Ujbanczyk się rozgniewał, nie chciał tłómaczyć, ale Paweł sam się domyślił, o co chodzi, i oblawszy się rumieńcem, dał stosowną odpowiedź.
— Co pan z nimi rozmawiasz, głupcy oni, zupełnie dzicy ludzie, ale zawsze źle, żeś tak długo chodził po lesie, jeszcze ci gotów Andrzej jaką sztukę wypłatać — szepnął mu Ujbanczyk, gdy wracali do porzuconych łodzi.
Choć skąsane skronie bolały go strasznie, a ból z opuchliną zwolna całą głowę ogarniał, choć czuł niezmierne znużenie, nie chciał Jakutów porzucić. Daremnie przedstawiali mu Mateusz, Ujbanczyk, że