.206
darza Andrzeja: siedzieli przed ogniem w pobliżu małego szałasu, krytego sianem. Gdy zbliżył się, przywitano go uprzejmem „kapsie" i zaproszono do wspólnego posiłku.
— Dużo, widzę, nakosiłeś, Andrzeju — rzeki Paweł uprzejmie, przyjmując z rąk gospodarza filiżankę herbaty.
— Dużo, powiadasz ?.... Czyż trzech ludzi tyle wykosić powinno ? — mruknął Andrzej, surowo spoglądając na syna i Ujbanczyka.
— A długo jeszcze kosić będziesz ?
— Ile się da... Im dłużej, tem lepiej.
— I po co ci tyle ? Bydła nie masz dużo, a kupcy nie kupią więcej, niż im potrzeba.
— Kupią ! U innych nie kupią, a u mnie kupią... — odparł bogacz z uśmiechem.
Rozmowa urwała się. Andrzej po herbacie wypalił fajeczkę, schował ją do buta, wziął kosę i od-.szedł.
— Uuu ! Step-by cały wykąsał wilk nienasycony ! — mruknął za nim Ujbanczyk, nie zwracając uwagi na obecność Niustera. — A ty, co tam porabiasz ? Drwa rąbiesz, słyszałem. Cóż, dobre i to, zawsze coś sobie zaoszczędzisz. Zimować myślisz sam ?
— Nie wiem jeszcze.
— A czy prąwda, że w dziurę od komina kępę ;na noc zakładasz ? — wybuchnął nagle śmiechem.
— Prawda, komary mniej dokuczają ; ognia tlić . nie trzeba.
— Racya, ale my to mamy za wielkie pośmiewisko. W okolicy gadano o tem długo... zupełnie jak o mnie, kiedym przeszłego roku, nie mając chustki, nadział na głowę podarowany mi przez twego towarzysza kapelusz. Darli się jak wrony, przejść nie da-