jest żoną bogatego rzeźnika z Tamowa. Ją po raz drugi wywożą już oto w głąb Rosji. Pierwszym razem, złapana na granicy, została po kilku miesiącach zwolniona z Kijowa. Wróciła do rodziny pod Przemyśl i tam ją znowu capnięto, kiedy się po raz wtóry wybrała do męża i synka, na „niemiecką stronę”. Obecnie znam już wszystkie mądrości tego synka, wiem, na co chorował, wiem, co najchętniej jadał i jak go wszyscy znali i podziwiali w Tarnowie. Jula ma dużo wrodzonej inteligencji. Cichą tragedią jej życia było to, że się nie mogła kształcić. Lubiła zawsze książki i choć od wczesnej młodości musiała zarabiać na życie, sporo wie i sporo z czytania pamięta.
Grażyna, najmłodsza z naszej celi, chodziła do zawodowej szkoły szycia i kroju. Wpadła z tą samą organizacją, w której pracowała pani Wój-takowa. Nie bardzo się w tym wyznaję, ale pani Maria ma z nią jakieś swoje porachunki z tych czasów. Choć czasem dochodzi między nimi do przykrych, nie całkiem przez nas rozumianych przycinków na ten temat, pani Wójtakowa opiekuje się Grażyną jak córką.
- Co to się dziwić. Młode to i durne - wzdycha czasem, owijając swoim starym pluszowym płaszczem nogi śpiącej obok niej dziewczyny. -Po co było takie dzieci wciągać do roboty?
Jak się więc rzekło, niewiele, prócz tej ciemnej, mrozem zakutej celi, zostało mi w pamięci z Odessy.
Wiem jeszcze, że szczepili nam tam ospę. Nie przyjęła się żadnej. Ja natomiast dostaję jakiegoś zjadliwego wrzodu w nosie: mam gorączkę, boli mnie to i narywa. Siostra mówi: „Eto projdiot”.
Wrzód był w okresie najwspanialszego rozkwitu, kiedy nas wywołali do transportu. Na noc, jak zwykle.
Wszystkie jazdy za reszotką były tak do siebie podobne, że ich w pamięci nie rozróżniam. Tak samo ciasno - po 20 kobiet w przedziale, tak samo duszno - żadne okno się nie otwiera, a cały wagon pali machorkę, tak samo puszczają nas o oznaczonych porach do ubikacji, ten sam brak wody i wszędzie to samo trwożne, ostrożne naszeptywanie o doznanej krzywdzie, nędzy, ucisku i przemocy - tych okutanych w szmaty sowieckich więźniarek, wsiadających i wysiadających na różnych stacjach po drodze. Bo tiurmy są wszędzie! Jak Rosja długa i szeroka, wzdłuż wszystkich linii kolejowych czyhają na ludzi te wrogie, nienawistne, nienasycone mury, łykając swój żer dniem i nocą, jak rok długi. Na każdej prawie stacji staje w drzwiach szynel i błękitna czapka i poprzez dym i smród
89