ale na pewno o połowę za dużo! Gnieciemy się w czterech rzędach, nogami ku sobie. Miejsca jest tak mało, że nogi leżących naprzeciw mnie zachodzą na moje i sięgają mi do połowy uda. Pech chce, że nogi te należą do wyjątkowo wściekłych rosyjskich bab, ziejących nienawiścią do Polek i inteligencji, świadomych w dodatku naszej na celi mniejszości i żadnej opieki u władz. Kopią mnie więc i umyślnie walą na mnie na jawie i we śnie brudne po powrocie z ubomy, bose nożyska i starają się mi dokuczyć na każdym kroku. Bose są prawie wszystkie. Skoro się musi już deptać po innych, lepiej to robić nieobutymi nogami. Wszystkie przedziwne przedmioty, które ludzie w Rosji zwykli nosić na nogach, zdejmowało się tu zaraz w progu i rzucało na wspólny wzgórek pod stół, obok cieknącej, nienakrytej paraszki. Na stole tym, dosłownie tuż nad cuchnącym baniakiem, stoi bak z wodą do picia, ale to nikomu nie przeszkadza. Ani tym, które piją, ani tym, które korzystają z kibla. Na tym samym zresztą stole, tuż za bakiem, szczęśliwa ze zdobytego miejsca, gnieździ się skulona we czworo jakaś zakarpacka dziewczyna. Tu także, nad tą odkrytą paraszką, dzieli na stole nieumytymi, brudnymi rękami chleb i cukier dla nas tzw. Iwan, baba stara, istotnie do mężczyzny podobna, w płóciennych spodniach, zgrzebnej, po wierzchu wyrzuconej koszuli, bosa, o długich zawszonych włosach... Cukier jest słodki mimo to. Chleb mimo to upragniony!
Z niegasnącego ani na chwilę zgiełku, o jakichś oznaczonych, a im tylko wiadomych godzinach dźwigał się niespodzianie z kilku punktów celi śpiew prawosławnych monaszek, śpiew ciężki, poważny, cerkiewny, rozkładający się na powietrzu w powolnych, kadzidlanych jakby kłębach. Monaszek było kilkanaście. Siedziały cały dzień bez ruchu, nie biorąc w życiu celi żadnego udziału, martwe, o twarzach spopielałych, wygasłych i tępych oczach. Niektóre robiły wrażenie naprawdę już umarłych... Mówiono mi o nich, że prócz herbaty i cukru nie jedzą niczego, w co mi o tyle trudno wierzyć, że niektóre z nich siedziały tu już dziesięć lat! Nie lękały się ani karceru, ani bicia, ani łagrów. Wszystkiemu, co się z nimi działo, poddawały się biernie, bez słowa oporu - ale uporu ich żadna siła ludzka czy diabelska też przełamać nie mogła. Cokolwiek bądź działo się na celi, one o oznaczonych, a nie wiem po czym rozpoznawanych godzinach dźwigały się na klęczki, twarzą ku ścianie, i nie bacząc na kpiny, zgiełk, wrzask dyżurnych czy najbardziej nieokiełzane gry na celi, zaczynały regułą im nakazane modlitwy. Ich monotonny, woskiem
95