tego listu czy znaku - i sprawdzała wedle załączonego spisu, czy wszystko jest. Całym wysiłkiem wstrzymywałam łzy na widok tych znajomych głupich łaszków, tak pieczołowicie, tak serdecznie przez czyjeś bliskie, uczynne ręce pakowanych. Domowe ręczniki, poszewki, moja rodzona bielizna, kochany pomarańczowy sweter, trzy pary trzewików w kolorowych woreczkach, szytych - pamiętam - na podróż do Lizbony, bluzki, spódnica, letnie suknie, szlafrok, pończochy, prześcieradła, chustki do nosa. Cała wyprawa po prostu! A wszystko czyściutkie, wyprasowane, pachnące domem. Pomyśleli poczciwie także i o worku więziennym na rzeczy. Ma najmodniejszy tiuremny fason, jest z mocnego lnianego płótna, ma ucha do niesienia i troki do sznurowania. Są szmatki na łaty, spory płacheć perkalu i gumowe blotki. Ale radość ze wszystkiego największą sprawiła mi jedyna niepotrzebna rzecz, którą znalazłam w tej przesyłce. Była to chustka japońska, jedwabna, koloru kości słoniowej i mandarynki. Przyjechała ongiś do mnie wprost z Tokio. Trzy jednokołowe, kolorowe wózki otrząsają na jej tle zawieruchę kwiatów i jakichś obcych, przelewających się przez ich brzegi pnączy i gałązek. Prosiłam ojej przysłanie - nie wiem po co, ale po to chyba, by mieć przy sobie choć jedną rzecz ładną i niepotrzebną. Ot i mam ją!
Jest jakiś instynkt tajemniczy, który zawsze powiadamia więźnia o zbliżającym się transporcie. Nie wiem, skąd się bierze pierwsza plotka, bo przecie nie widujemy nikogo. Widocznie przychodzi sama z siebie, z powietrza. Nagle, od pewnego ranka, nikt nie ma już spokoju. Zaczyna się gorączkowe przygotowywanie rzeczy do drogi. Pierze się bieliznę, kończy szycia, a każdy zgrzyt klucza w zamku przyprawia o szybsze bicie serca. Bo człowiek mimo wszystko przyzwyczaja się nawet do takiej czarnej celi, tego czarnego siennika, do rysunku kraty, po której się tyle nawędrował oczyma, do zacieków na suficie, do obrazków w szybach. Przy tym nigdy nie wiadomo, dokąd nas powiozą i czy nie będzie gorzej.
Od pierwszych dni marca wietrzymy transport. Każdy z nich jest zresztą poprzedzony szeregiem snów - tych idiotycznych, proroczych, tiurem-nych snów, w których: pierogi, nici, czesanie włosów, wkładanie butów, otwarta brama, kościół czy zielone jabłka są niezawodnym dowodem bliskiego wyjazdu. I jakkolwiek wiara w te sny, a co gorsze, skwapliwe, obowiązkowe, nieruchome, maniackie wprost opowiadanie ich sobie wzajemnie natychmiast po zbudzeniu doprowadzały mnie zawsze do szału -
108