piomy, cichy zgiełk tych ścian, niemy, splątany ich krzyk, ten rozpaczliwy wysiłek zostawienia po sobie śladu, znaku - robi strasznie przykre i dojmujące wrażenie.
Dlaczego jednak władze pozwalają na to, skoro im zawsze tak bardzo zależy na tym, aby każdy więzień znikł jak kamień w wodzie - w tej ich brudnej, mętnej, tajemniczej wodzie? Nie rozumiem.
A potem zwykły proceder, prosty, ale bardzo trudny do wytrzymania: sprawdzanie nazwisk, przegląd lekarski, rewizja, bania, wreszcie dawaj za dyżurnym do celi...
Nie na piętro tym razem i nie do tej celi z monaszkami. Prowadzi nas w jakiś boczny blok, w tunele korytarzy, popod przejrzyste drabiny żelaznych schodów. Korytarze zdają się nie mieć dna, są brudne, ciemne. Zza niezliczonych drzwi po prawej i lewej dochodzi z cel gwar i wrzask, i pisk jak z klatek w menażerii. Aby ułatwić dyżurnym rozdawanie posiłków, każde drzwi od celi mają tu mały kwadratowy wykrój z klapą, która z zewnątrz przytrzymana jest zasuwką. Zasuwkę tę, przez uparte kołatanie w ochełtaną deskę, umieją więźniarki otrząsnąć tak, że ku furii dyżurnych, raz po raz błyska w ciemnym korytarzu jasny kwadrat jednej z takich bezprawnie opadłych klap. W ciasnym otworze pojawiają się twarze rozwydrzonych małolatek, wyzywających od ostatnich słowami, których się na szczęście nie łapie wszystkich, ale których sam ton jest jedną obelgą i jednym plugastwem. Nie ma w tiurmie straszliwszego żywiołu nad te małolatki właśnie! Nikt, kto tego z bliska nie widział, nie może sobie wyobrazić, do jakiego stopnia rozpasania i rozbestwienia dojść może takie młode stworzenie. Rozpiętość lat między 12 a 16. Małe to przeważnie, przedwcześnie zgniłe i zdeprawowane, często bez zębów, anemiczne, skrofuliczne i robaczywe jakieś jakby od kołyski. Nic z nikogo nie robi sobie taki jak czupiradło korkiem czy sadzą upaprany stwór, rozebrany najczęściej do fig i staniczka, o wytatuowanych sino rękach, nogach i pośladkach.
Opowiadała mi raz później jedna taka, jak one się tatuują. Otóż kładą na blaszanej pokrywce - od pudełka na przykład - kawałek gumy (najczęściej ze starego kalosza), podgrzewają, póki nie zrobi się z tego smrodliwa, lepka maź, a potem w mazi tej umoczoną igłą wykłuwąją w skórze gęsto, miejsce przy miejscu, jakieś imię, obrazek, deseń czy datę. W ukłuciach tych tyle się tego czarnego paskudztwa dostaje pod skórę, że wreszcie zaczyna przez nią sinawo przeświecać. I tak można zobaczyć
112