tępiąc ich przedstawicieli do ostatniej duszy i zostawiając po nich jodynie zgliszcza, trochę kości, zniszczone budowlo; późniejsi zaś historycy wymyślili dla tych przerażających katastrof swojo okskluzjonistyczno, prawdopodobnie brzmiące teorio. W obecnych czasach jednakże coś zdołało sobie zapewnić do nas legalno prawo, używając nas, eksploatując, lecz jednocześnie chroniąc przed najazdami i eksterminacją. Jest to - powiedziałbym - zaleta wszelkiej eksploatacji. Powiedziałbym nawet, żo obecno generacje mieszkańców Ziemi znajdują się pod troskliwą uprawą, jak plantacja truskawek i żo mamy nawet niejasną świadomość tego stanu, wolimy jednak wszystkie nasze osiągnięcia przepisywać pewnym wyższym i szlachetnym instynktom, które są rzekomo wrodzone naszej naturze.
Przociwko tym i innym pomysłom staje poczucie ostateczności, poczucie wypełnienia i osiągnięcia najdalszych, możliwych do osiągnięcia granic, poczucie, które staje przeciwko wszelkio-mu posuwaniu się naprzód. Oto dlaczego uważamy akceptację za lepszy rodzaj przystosowania myślenia do rzeczywistości niż wiara. Silna wiara daje człowiekowi silę obstawania przy swoim, niszczy zaś potrzebę myślenia i poszukiwania, nasącza umysły pewnością siebie i pychą. Akceptacja jest tylko warunkowym uznaniem jakiegoś twierdzenia, teorii, opinii, niepodważalnego faktu; jest czasowym przystankiem w nieustannej wędrówce pytających myśli; nie zamyka się okien, trzyma się je otwarte, wiatr wpada i hasa, przynosząc co popadnie: zwiędło źdźbła, suche liście, a czasom zapisane jakimś niewyraźnym pismom kartki. Różne echa przynosi wiatr, namawiając nas do porzucenia nawet tego czasowego schronienia i namawia do wyruszenia w dalszą drogę. A wśród rzeczy istotnych najważniejszy jest fakt, że dopóki wiara i pewność nie zamyka nas w ciasnym kokonie pozornego bezpieczeństwa, jesteśmy dziećmi, dla których wszystko jest możliwe: niebo zaludniają tabuny różnych stworzeń, podziemne moce zmagają się w okropnych konwulsjach z krępującymi je więzami, przeszłość jest szeregiem gęstych zasłon, a za każdą z nich kryje się niespodzianka.
Zatem przeciwko naszym przypuszczeniom i fantazjom staje silna wiara, że wszystko już wiemy; jeśli chodzi na przykład o przestrzeń międzyplanetarną - że wszystko zostało zbadane. Pozostało oczywiście jeszcze trochę szczegółów do uzupelnio-nia, wszelako jeśli chodzi o jakieś ważniejsze elementy, to nie należy się spodziewać żadnych sensacji. Poczucie ostateczno-
Id, nieodwołalności i rozstrzygnięcia wszystkiego, poczucie, któro lak chętnie kojarzy się z iluzja jednorodności, prowadzi (tidiiak bardzo często do śmieszności.
Kropla wody. W zamieszchłych czasach wodę uważano za - iibstancję tak jednorodna, że pierwsi filozofowie uznawali ja za |mlon z podstawowych składników materii Wszechświata. Pojawił się mikroskop - i nie tylko rzekomo jednorodny element ujawnił swa różnorodność - lecz jeszcze okazało się, że istnieję w ni iii niewidzialne, mikroskopijne, bujne życie. Ktoś patrzy w niebo widząc względna jednorodność tego, co po prostu nie /ostało dokładnie zbadane. Ktoś myśli tylko o kilku rodzajach |«wisk. Nic tam w gruncie rzeczy się nie dzieje. Pusto, ciemno I głucho.
Co do mnie, to przyjmuję raczej - i to nie dla kaprysu, ale |md presja zgromadzonych faktów - istnienie w przestrzeni międzyplanetarnej mnóstwa różnych bytów. Bytów lak odmien-iiV h od planot, komet i meteorów, jak Indianie różnią się od bizonów i proriowych piesków. Kiodyś wszystko to pewnie obejmie jakaś super-geografia czy colestiografia, zajmując się nie tylko szerokimi przestrzeniami podobnymi do stojących wód, Im /. lakże super-niagarami i super-amazonkami. Powstanie pewnie także supor-socjologia badajaca, klasyfikująca i opisujo-■ u podróżników, turystów, myśliwych i niszczycieli. Poluję-i yi li i ofiary, handel, piractwo, misje i kosmiczna super-owan-gullzację.
„Monthly Noticos of tho Royal Astronomical Society" (lilii) publikują list pownogo astronoma-amatora, wielebnego W. Honda, który pisze, że 4 września 1851 r. widział wielka groma-• I" świecących ciał, przecinających polo widzenia jogo teleskopu, niektóro poruszały się powoli, niektóro dość szybko. Więk-eść z nich przesuwała się ze wschodu na zachód, niektóre lodnak zmierzały z pólnocvy na południe. Ich liczba była niesamowita, przepły wały bowiem przed szkłami teleskopu zdumionego pana Reada przez szosć kolejnych godzin.
Komentarz redakcji: „Czy nie należałoby przypisać tych /jiiw jakimś zaburzeniom nerwów wzrokowych obserwatora?"
Na takie dictum w następnym numorze pisma ukazała się "Ipowiedź pana Reada, żo jest on doświadczonym i dokładnym "Imm-walorem, wyposażonym w dobre instrumenty i mającym i <>l>i| dwudziestoośmioletni staż w lej dziedzinie. „Nigdy jednał nie doświadczyłem podobnych zjaw" — pisze pan Road. Redakcja przeprosiła i wycofała swe zarzuty.
163