czasem u nich kotka z piłką dosłownie na siedzeniu, kotwicę czy gwiazdę na udzie, różę czy inny kwiat na plecach, wreszcie imię przyjaciółki czy ukochanego nad przegubem. Która jest gęściej zapisana, ta miała widocznie bujniejsze przeżycia. Tatuowanie jest więc niejako puncą wartości towaru. Bardzo zawistnym okiem patrzą na to młodsze, które nie zarobiły sobie na tak chwalebne świadectwo pracy. Małolatki takie są tym groźniejsze, że stanowią klan, zwartą, świadomą bezkarności bandę, której pobyt w tiurmie jest rzeczą zwyczajną i wcale niestraszną. Na każde wyzwisko znajdzie każda na odlew gorsze. W bezwstydzie gestu nie prześcignie ich nikt. Wrzask i kwik ich wydźwignie się zawsze ponad najbardziej wściekły głos dyżurnego, piskliwie, dziecinnie, histerycznie. Wolą oni podobno pilnować całego piętra cel niż jednej takiej klatki z małolat-kami. Toteż i teraz widzę, jak dyżurny doskakuje do tych bezprawnie tu i tam opadających klap, zwłaszcza że przechodzi właśnie wzdłuż cel nowy transport, którego nikt widzieć nie powinien. Chcąc jakby roztłuc orzechy głów wysunięte z otworu, zatrzaskuje klapy z rozmachem i z całej siły. Dziki wybuch śmiechu za klapą - i w tej samej chwili stuk gdzie indziej opadłego kwadratu, i znowu tłok ohydnych twarzy w ciasnym wykroju, i znów plucie, grad wyzwisk, drwin, zaczepek. Widocznie zabawa taka trwała już od dłuższej chwili i zrozpaczony dyżurny wezwał na pomoc jakąś grubą rybę. Może to był korpuśny, może nawet jakiś jeszcze wyższy dygnitarz, nie wiem. Mam przylepioną jakby do pamięci, w kabłąk furią zgiętą sylwetkę tego Żyda.
Charczy coś w otwór wykroju, żyły krwią mu nabiegły i szyja rozdęła się wysiłkiem, bo stara się przekrzyczeć nieopisany rwetes, jakim ku niemu zieje wnętrze celi. Doskakuje, tupie, wali pięścią w drzwi i czuje się, że purpurowy szał bezsilnej złości zadławi go za chwilę i zaleje. Zalało go jednak coś zgoła innego! Oto przechodząc chwytam błyskiem spojrzenia niedwuznaczny, żółtawy chlust, którym tryska niespodzianie o-twór okienka prosto w te rozżarte, na wierzch pasją wyduszone ślepia, na baranią czapkę, rubaszkę, buty, i widzę jeszcze, jak zadławiony, umilkły w pół słowa dygnitarz otrząsa się ze wstrętem jak pies, pluje, prycha, kaszle. Takie są małolatki!
Wąska cela, w którą nas puszczają, mieści się na samym prawie końcu korytarza. Dwa rzędy nogami ku sobie leżących więźniarek wypełniają ją tak szczelnie, że znowu nie majak wejść. A wejść nas tu musi siedem. Baby podnoszą wrzask - czemu się zresztą nie dziwię, nie chcą
8 - W domu... 113