ru mieć nam nie wolno. Szkicowniki Długiej Krystyny są zupełnym wyjątkiem.
Dyżurni mężczyźni znikli tu prawie bez śladu. Są na ich miejsce kobiety. Mamy ich kilka. Naczalnica to dziewa rosła, ciężka i ordynarna na ich kultumy sposób. Chodzi w perkalowej, długiej do kostek sukni i czarnych, bawełnianych pończochach. Na głowie o splecionych na drobnych rurkach w barana włosach purpurowy tym razem beret. Dotąd bywały tylko białe. Twarz hoża, oczy skośne i jaskrawo ukarminowane usta.
Druga to baba przedwcześnie zwiędła, zła i popielata, o małej głowie okręconej białą chustką ciasno - jak na staroświeckich rysunkach główka aptecznej flaszeczki papierkiem. Na nogach spadające z pięt kalosze. Przeważnie milczy, ale gdy się rozgdacze, jej monotonny, jaskrawy głos słychać pewnie po wszystkich blokach. Z niewiadomych powodów nazwałyśmy ją sobie Matka Tiulki.
Sama Tiulka to stworzenie podobne w sylwetce do swej rzekomej matki, tyle że je rozsadza bardzo już późna ciąża. Chodzi odziana w ciasną rurę zrudziałego pluszowego płaszcza. Twarz ma niebrzydką, o bladych, gorzkich w wyrazie, zawsze niedomkniętych ustach. Jest nijaka. Ni zła, ni dobra. Wygląda na strasznie zmęczoną i pewnie nią jest. Od brzasku do późnej nocy gania po celach, jest ciągle na nogach, ciągle się śpieszy. Jeżeli nie krzyczy na nas jak tamta, to chyba dlatego, że jej wszystko jedno ze zmęczenia. Takie przynajmniej robi wrażenie.
Potem jest jeszcze Pola, kobieta koścista, ogromna i bardzo schludna. Mówi się o niej po cichu, że była monaszką. Odbywa któryś tam rok zamkniętego łagru.
Ambulatorium mieści się w małym, białym domeczku niedaleko cerkwi. Prócz ruskiego wracza i siostry urzędują tam dwaj nasi zakluczeni lekarze. Czysto tu i porządnie. Pachnie lakier i lekarstwa, lśni nikiel dentystycznych narzędzi. Ale gdy przyjdzie co do czego, okazuje się, że niczego tu właściwie nie ma. Ot - morgancówka, bilardowy lapis, ichtiolowa maść, trochę waty i bandaży. Nasi lekarze są przepłoszeni i niepewni. Czasem wymownym gestem, poza plecami tamtego, tłumaczą swoją bezradność. Nie mogą właściwie nic. Spod długiego fartucha wyzierają im łatane, postrzępione spodnie i gołe nogi, tkwiące w rozłażących się, polskich jeszcze trzewikach.
Na bolnicę brano z celi tylko kogoś z wysoką gorączką, ale jak był leczony, nie wiem. Wiem natomiast, że mnie nie leczono wcale, choć
130