I teraz zaczyna się zabawa! Na tę tańcującą, sprężystą deskę bez poręczy i bez progów - każą nam wchodzić po kolei. Woda pod nią aż granatowa od głębokości. Deska gnie się pod samą powierzchnię i skacze. Niektóre przeprawę tę traktują po sportowemu, inne jednak zaczynają płakać, bronić się i uciekają od brzegu. Jedne na serio, inne dla zabawy. To przecie doskonały żart uganiać się tak z konwojentami! Ach! To Za-karpacie! Cyla, rżąc na całe gardło, zaszyła się w co najgęstsze krzaki. Zaraz jej jeden poszedł szukać.
Jest nas tu około 350 kobiet. Ładowanie więc trwa bez końca. Korzystając z niespodziewanej zwłoki, zamiast czekać bezczynnie na swoją kolej, niektóre wyciągają z worków brudy i piorą je pośpiesznie, stojąc po kolana w wodzie. Nie wiadomo przecie, jak długo podróż potrwa i czy będziemy miały na barży łatwy dostęp do wody. Są nawet takie, które się kąpią. Woda jest miękka i łagodna w dotknięciu. Tak niedawno jeszcze miałyśmy jej tylko kubek na dobę! Cudownie więc, że jej teraz -tyle! I to jeszcze jest cudowne, że rzeka ta pachnie całkiem tak samo, jak pewna kochana, daleka rzeka mego dzieciństwa. I ma tak samo pawio-zieloną, migotliwą toń, i sunie tak samo między dwoma siwymi od żwiru brzegami. Byle nie spojrzeć dalej, jak tylko po ten drugi właśnie, popielaty brzeg!
Na kładce popisy akrobatyczne trwają w dalszym ciągu. Raciszewska klnie się na wszystkie świętości, że nie pójdzie. Nie po to - psiakrew -dojechała tutaj żywa, żeby się miała utopić w tej ich cholerskiej rzece! Szkoda jej ścierwa dla sowieckich ryb! Jak Boga kocha - nie pójdzie! I trochę się jej nie dziwię. Baba jest olbrzymia, ciężka i ma krótki wzrok. A tu trzeba sunąć boczkiem, wolniutko, z workiem na grzbiecie, po wąskiej na stopę, giętkiej desce, która każdy najostrożniejszy krok rozprowadza na całą swą długość, wesoło i sprężyście.
Szczęście, że ciągle jest zachód! Słońce węszy z bliska po horyzoncie za miejscem, w którym wreszcie zdecyduje zapaść.
W samym korabiu jest duszno i mroczno. Nie ma tu żadnych okien i światło wciska się jedynie przez drzwi. Dopiero wszedłszy, zdaje sobie człowiek sprawę - co to za kolos! Pięć niebotycznych pięter z wąskim przesmykiem pośrodku. Choć nas jest tyle, korab robi wrażenie pustego. Pierwszy raz mamy dość miejsca.
W jednym tylko kącie ścisk jak przy kataryniarzu z małpą! To ten obiecany przegląd lekarski. Lek-pom rozdaje tam lekarstwa. Wszystkie
163