PODZIEMNA ROSJA
piwnicach drogie szampany, biorący corocznie udział w polowaniu w Che-shire, dostarczał Marksowi danych ekonomicznych do jego książek, które miały zniszczyć kapitalizm. To on Marksowi dawał regularnie pieniądze podstępnie wyciągnięte z konta bankowego swej kompanii. Robił to tak zręcznie, że ani ojciec, ani jego partner nigdy nie wykryli braków. Ta willa także została wynajęta za jego pieniądze.
Teraz krzyczeli we trójkę i jednocześnie - Marks, Engels i Bakunin, stopniowo niknąć w kłębach dymu tytoniowego. Ale okna otworzyć nie było można: straszne krzyki dyskutantów od razu gromadziły tłumy na ulicy.
Znikały twarze. Z dymu wydobywały się słowa. Zresztą stopniowo słowa również stawały się niewyraźne, podobnie jak twarze. Trójca przechodziła na słynny „język tarabarski". To język konspiracyjny, dostępny tylko wielkim poliglotom - mieszanina łaciny, niemieckiego, francuskiego, włoskiego i angielskiego.
Głodni młodzi ludzie z żalem patrzyli, jak w ustach Bakunina zniknął ostatni pierożek, który ten machinalnie połknął.
Wszystko spowił bez reszty dym tytoniowy. Dopiero pojawienie się „familijnego despoty", Helen Demuth, malutkiej, pedantycznej służącej, położyło kres sporom.
Helen Demuth mieszkała u Marksa od młodych lat. Miała nieślubnego syna - piętnastoletniego Freddy'ego, straszącego swym podobieństwem do wielkiego nauczyciela światowego proletariatu. (Dopiero w 1962 roku opublikowano wyznania Engelsa wyjaśniające na podstawie dokumentów przyczyny owego podobieństwa. „Ojciec rewolucji" okazał się również ojcem Freddy'ego).
Wreszcie Bakunin przypomniał sobie o młodych ludziach, których sam przyprowadził do Marksa; postanowiono przenieść dyskusję do londyńskiej piwiarni i tam ich nakarmić.
W modnym i drogim pubie na Piccadilly towarzystwo powiększyło się - dołączyli towarzysze z Międzynarodówki. Wkrótce Marks postanowił przerwać spór. Towarzysze winni wierzyć, że nikt nie śmie się z nim spierać, oprócz tych, którym on na to czasami pozwala.
Rozmowa zeszła na nader frywolne tematy i tu, oczywiście, prym wiódł główny Casanova naukowego komunizmu - Fryderyk Engels.
Wyszli na ulicę o trzeciej. Wyjście z pubu podchmielonego, rozweselonego Marksa bywało niekiedy bardzo burzliwe.
W swoich wspomnieniach Karl Liebknecht opisał podobną scenę:
Szybkimi krokami wyszliśmy z pubu, aż tu jeden z kompanów do kieliszka
natknął się na stos kamieni, którymi brukowano ulicę... I jak nie złapie za kamień
i - bach! - latarnia gazowa rozleciała się w drobny mak... Marks nie chciał być
2 40