końcu barży. Element tu na ogół bardzo rozmaity. Sowieci nie przebierali przecież. Wywozili wszystko, co im pod miotłę wpadło. Dużo tej zwolnionej teraz szumowiny płynie razem z nami.
Ale na szczęście są i inni. Jakoś tak się samo z siebie zrobiło, że ci najlepsi znęcili się zaraz na nasz gzyms i zachodzą tu często na pogawędki. Wszyscy ci poczuwają się na wyskoki do obowiązku opiekowania się nami. Jesteśmy pierwszymi polskimi kobietami, z jakimi po dwóch latach „mają zaszczyt rozmawiać”. Podkreślają to na każdym kroku.
Pierwszy zgłosił swą poczciwą pomoc pan Szczepan. Już od chwili naszego wejścia na barżę zresztą starał się nam pomagać. Jest to krępy, pogodny pan z bródką, w krótkiej tiełogrejce, uszatej czapie i walonkach. Zaradny jest i pomysłowy. Od razu przystąpił do moszczenia nam legowiska. Jakimiś papierami pozalepiał szpary na pokład, wypatrzył w kącie strzępy zakurzonego wojłoku i zamiast go sobie podścielić, przywlókł je do nas, na górkę. Dorobił też z kawałka dykty pokrywkę do mego garnuszka, a Raciszewskiej pożyczył jedyny posiadany koc... Za prawdziwą łaskę Opatrzności uważałam zawsze spotkanie tego człowieka. W czasie długich tygodni, które potem przyszły, był mi najtroskliwszym opiekunem, ostoją i oparciem. Takiej delikatności, takiego taktu, takiej najlepiej pojętej, wrodzonej rycerskości nie zapomina się łatwo!
Pan Szczepan ma jeszcze gołębie serce, dużo sprytnej zaradności, a potrzeba pomagania innym jest w nim tak prosta i naturalna, jak oddychanie. Wszystko zaś z pogodą, jaką daje kryształowa czystość sumienia, dobry sen i apetyt! Pogoda ta jest u niego tym dziwniejsza i tym bardziej budująca, że przeszedł ostatnio strasznie ciężkie koleje w Rosji i że żre go nieustanny niepokój o najbliższych, których nie udało mu się odszukać. Sparaliżowaną od lat żonę, synka i teściową wchłonął bez śladu ten nienasycony kolos i najlepsze serce pana Szczepana toczy od dwóch lat niepokój, czy wiekowa już teściowa-położna zdoła utrzymać swą pracą siebie, chorą córkę i wnuczka. Jego aresztowano najpierw, a tamtych, jako rodzinę żandarma, wywieźli osobno i później. Aby odegnać posępne myśli - tak obce jego pogodnemu usposobieniu - pan Szczepan jest stale czymś zajęty. Jeśli nie dłubie nad puszką od konserw, która wyjdzie z jego zręcznych rąk wcale przystojnym garnuszkiem - to naprawia komuś buty. Jeśli nie naprawia butów, to odmawia różaniec. Jeśli zaś różańca nie odmawia, to haftuje dla żony serwetkę, na której, prócz najczulszej dedykacji, wyszył - igłą jak kół - wszystkie daty transportów i
250