tość mgły. Na ogół, jak na sowieckie stosunki, nie cierpią przecie niedostatku. Nie potrzebują zdobywać chlebapo ogonkach. Mają posadę, mają książeczkę na prowiant, dach nad głową, opał, naftę do lampki. On ma na papierosy, a ona na gumowe wysokie buty. Więc czemu? Wzrok, jakim zapatrzeć się umieją w rzekę, ma w sobie taką rozpaczliwą obojętność, że człowiek sam siebie pyta: co tym ludziom jest? Co ich gnębi? Co w nich wypaliło wszelkie zainteresowanie, wszelką żywotność życia, które - żeby tam nie wiem co - nie jest przecie tylko smutnym, z poddaniem wleczonym ciężarem? Mówi się o ludziach, którzy żyją na wodzie, że nasiąkają jakąś melancholią, tęsknotą, milczeniem. Może to więc ta woda tylko, którą w nich tak obrzękła wrodzona rosyjskiej naturze skuka? Dobrze. Ale gdzież w takim razie podziała się owa - też naturze rosyjskiej wrodzona - rozlewność, śpiewność, ozdobność, potrzeba koloru, tańca, muzyki? Ashan tańczył, piekąc nocami ryby w łagrze. Czemu nie słyszałam nigdy, aby ta wolna obywatelka Radzieckiego Sojuzu śpiewała kiedy dziecku do snu? Kołysać je umiała natomiast sennym, wahadłowym ruchem całego ciała tak, jak się czasem cierpliwy człowiek zamiast jęczeć kołysać tylko umie z bólu. Nie. Nie potrafię ująć w słowa szarzyzny i przygnębienia wiejącego od tych ludzi. Chwilami miałam wrażenie, że to nie ciepło skrapla się tu na szybkach grubymi łzami, tylko ta smutna, popielata, beznadziejna „szczęśliwość”, którą dla swego proletariatu wywalczył i do której go zmusił komunizm.
Do tej ciepłej jak ucho i jak ucho ciasnej kliteczki znęciła się ogromna Raciszewska. Prawie od samego początku. Żona skipera zresztą bardzo gościnnie zapraszała nas zawsze do siebie. Rozumiejąc dobrze dość głupie nasze położenie w tym męskim transporcie, w poczuciu kobiecej solidarności widocznie, starała się nam pomóc, jak mogła. Nieproszona grzała nam wodę do mycia, częstowała kipiatkiem, pożyczała miednicę i zawieszała na czas naszej toalety szmatką okienko kajutki, z której na ten czas wypraszała męża. Potulne, jasnookie to człowieczysko stało nieraz długo pod drzwiami, zawiązanymi od środka na sparciały sznurek. Ale znosił to cierpliwie, może rad nawet, że żona jego ma wreszcie jakieś babskie towarzystwo.
Zdaje mi się, że choćbym sto lat żyła w Rosji, nie nauczyłabym się ich języka. Mowa jest przejawem mentalności danego kraju, a w mentalności rosyjskiej jest coś, co mi było i pozostanie obce. Pewne rodzinne podobieństwo do polskiego nie tylko mnie nie pociąga, ale przeciwnie -
17 - W domu... 257