obszar matki-ziemi, po której mogłem się poruszać, biec i padać, przytulić się do niej, ryć w niej korytarze, jednym słowem miałem o wiele większe możliwości reakcji i możliwości przetrwania w czasie ataków, co w dużym stopniu zwiększało poczucie względnego bezpieczeństwa.
Ponieważ zastosowanie wszystkich rodzajów broni używanych przez wroga dla przełamania naszej linii nie mogło być stosowane jednocześnie, gdyż bombardowanie wykluczało widocznie możliwość użycia artylerii i odwrotnie, straty w ludziach były stosunkowo niewielkie, sprowadzające się do paru zabitych i rannych, co przy naszej podbramkowej sytuacji można było zaliczyć do plusów. Miałem namacalny dowód, że jednak trafienie pociskiem artyleryjskim lub bombą w zwykły schron czy stanowisko na linii nie jest rzeczą prostą ani łatwą, co dodawało nam wydatnie otuchy i wiary w przetrwanie i przeżycie.
Było coraz gorzej. Życia nie liczyliśmy już na tygodnie, lecz tylko na godziny i dnie. Oddziały hitlerowskie znajdujące się we Władysławowie poznały widocznie naszą słabość i zaczęły nam tak przykręcać śrubę, że nie tylko musieliśmy zaprzestać wysyłania patroli na przedpola niemieckich okopów, lecz zmuszeni byliśmy z maksymalną ostrożnością zachowywać się we własnych okopach. NajimniejSza nieostrożność powodowała Ogień karabinowy ze strony hitlerowców, którzy już w tym czasie opanowali całkowicie przedpole naszej linii, obsadzając stanowiska poza naszym zaminowanym przedpolem w odległości około 200 m od nas. Żołnierze byli coraz bardziej zdenerwowani, nie było już godzin odpoczynku na odwodzie, gdyż umiejscowienie się Niemców na naszym przedpolu utwierdzało nas w przekonaniu o przygotowywaniu generalnego ataku [...]
Godziny i dnie mijały poWołi, sączyły się jak krople wody. Kuchnia zastopowała całkowicie. Byliśmy już na pół głodni, żyjąc tylko Chlebem, sucharami i czasem konserwą. Nie ogoleni, niewyspani, gdyż parokrotne ataki co dnia, raz przy pomocy artylerii, to poprzez bombardowanie z góry, to znów ogień karabinów z okopów wroga, nie pozwalały na parogodzinny chociażby sen. Byliśmy brudni i zawszeni. Z drzew pozostały tylko kikuty, nawet ptaki opuściły to nieprzytulne miejfece. Myśmy trwali.
Dywersja psychologiczna, poprzez wypowiedzi dywersantów o wyglądzie zwykłych mieszkańców Chałup, przesączała wiadomości o nie istniejącej już Polsce, o „ogonie” (w tym wypadku półwyspie Helu), który należy oddać itp. itd. Beznadziejność zaczęła wkradać się w nasze szeregi [...] Były wypadki, że instynkt samozachowawczy przestawał działać, co doprowadziło, że tak łubiany przez mnie st. strz. Leśniewski w beznadziejnym zrywie, bez mojej wiedzy wyruszył w nocy na „germańca”, jak Określał, i razem z trzema żołnierzami zaginął bez wieści, tzn. nie powrócił z wypadu. Obojętność co do znikomej wartości życia przenikała coraz głębiej w nasze serca. Był jeszcze humor, ale raczej wisielczy, były salwy śmiechu, lecz śmiechu przez łzy, okresy godzin dobrego samopoczucia, lecz tylko okresy. Jedni więcej, drudzy mniej, lecz żaden z obrońców nie
232