otoczony dokoła kolczastym odrutowaniem, z wartą na każdym rogu. A to już znowu musi być...
Nic nie wiem, po cośmy tu przyszli ani co mamy załatwić, na szczęście jednak inni wiedzą. Ktoś nawet poszedł już na górę do naczelnika. My czekamy.
Tu dowiaduję się, że część naszego transportu oddzielono po drodze. Pół pociągu poszło inną drogą. Ze znajomych jest już tylko pan Szczepan, pan Stefan i poznany przed wyjazdem z Kożwy doktor Włodzimierz. Raciszewska natomiast i krajan znikli jak kamfora. Ostatni raz widziałam jej białą włóczkową pilotkę wysoko nad głowami mężczyzn, kiedyśmy szli ławą ku dworcowi. Teraz powiadają mi, że pojechali dalej osobowym pociągiem. Krajan miał jej zapłacić bilet i w ten sposób będzie o parę tygodni prędzej w Buzułuku. Nie wiem, czy rzecz była już przez nich dawniej ułożona, czy też pomysł powstał nagle, na widok osobowych pociągów - faktem jest jednak, że mi Raciszewska zrobiła coś, czego ja - choć mi jej towarzystwo dobrze dało się we znaki - nie potrafiłabym zrobić nigdy. Nie uprzedziwszy mnie ani słowem, odbiła się od nas cichaczem i - wiedząc, że zostaję w ten sposób sama jedna w wyłącznie męskim transporcie - dymnęła! Jest mi w pierwszej chwili głupio i nieznośnie. Jakkolwiek nie mogę nie ocenić dodatnich stron tej hedżry, zdaję sobie jasno sprawę, jak mi trudno i kłopotliwie będzie teraz samej. Moi poczciwi towarzysze z barży zapewniają mi dalszą swą opiekę, radzą trzymać się gromady i nie oglądać za babsztylem.
Ktoś wraca z góry z wiadomością, że transport nasz odejdzie dopiero jutro wieczór. Dziś dostaniemy tylko prowiant. Pieniędzy nie wypłacą już żadnych, choć wedle tego, co nam mówiono przy zwolnieniu, należały się nam znowu. Ogółem wypłacono nam owych obiecanych i przyznanych diet za osiemnaście dni. Potem już ani kopiejki.
Spod gmachu NKWD kazano nam teraz przejść na małe, błotniste podwórko obok, gdzie mamy się podzielić na grupy, po 40 osób każda, i wybrać sobie komendanta każdego wagonu. Ci komendanci dopiero z gotowymi listami swoich grup będą na dworcu starać się o te wagony. Naszym komendantem zostaje doktor Włodzimierz. Robi listę swego wagonu. W skład jego wejdzie część ukraińskiego wagonu, który się rozbił po ucieczce wodza, kilku nowych, przyplątanych do nas Ukraińców, kilkunastu Żydów, dwóch czy trzech - na tym podwórzu dopiero poznanych - Polaków, wreszcie my.
270