Nie wiemy w dalszym ciągu, dokąd nas wiozą. Coraz częściej zaczyna się przebąkiwać, że wobec tego, że nas wojsko nie przyjęło, roześlą nas po kołchozach do pracy. Im głośniej się o tym mówi, tym więcej ludzi zaczyna znikać z transportu. Nasz wagon pustoszeje. Przede wszystkim znikli wszyscy Żydzi. Znikł też na jakiejś większej stacji kapitan L. i jego trzech znajomych. Jeden z nich zostawił mi w spadku pusty siennik. Podarty, stary siennik. Nie przeczułam, że siennik ten będzie bezcennym skarbem, czymś po prostu opatrznościowym w ciągu długich miesięcy, które miały nadejść. Dość obojętnie rozesłałam go sobie na deskach, może nawet trochę przepłoszona możliwością nałapania cudzych wszy. Człowiek często nie umie należycie ocenić pomyślności, która go spotyka!
Na półce robi się coraz przestronniej. Można już podkulić nogi i na wznak się obrócić. Zostało nas tylko pięcioro, licząc w tym nieobecnego ciągle pana Stefana. Jego czapka i worek czeka żałośnie na dawnym miejscu.
Nie wiem, skąd bierze się wreszcie wiadomość, że mają nas zawrócić w jakąś bardzo złą, głodną okolicę, na północ, ku Uralskiemu Morzu. Wsźyscy ci, którzy odłączają się teraz od transportu, robią to w nadziei, że może pojedynczo uda im się przecie dostać do wojska, a gdyby to zawiodło, wolą szukać pracy na własną rękę i być bliżej kolei, niż biedo-wać w gromadzie, w zapadłych, odciętych od świata przestrzeniach Ka-rakałpackiej Republiki. Najgorsze, że wszystko oparte jest na gadaniu, na domysłach, na przypuszczeniach. Wyjaśnień nie dano nam żadnych i wiozą nas jak barany, nie wiadomo gdzie i po co. Komendantowi naszego transportu, choć dotarł parę razy do jakichś wyższych urzędników w Wojen-Komacie, odpowiedziano jak zwykle mgliście i wykrętnie. Nie wiemy zatem nic.
Zdajemy sobie jasno sprawę, że formujące się dopiero na terenach Rosji placówki nasze i władze - tak wojskowe, jak cywilne - mają zasięg bardzo ograniczony. Kto wie, czy wiedzą nawet o tych ściekających tu z północy i przeganianych z kąta w kąt transportach? Domyślamy się też, najakie przeciwności napotykają i z jakimi trudnościami muszą walczyć. Świadomość ta jednak, choć chroni nas może od rozgoryczenia pod ich adresem, nie ułatwia nam w niczym naszej bezpańskiej sytuacji. Wpadliśmy w jakąś złośliwą historyczną szparę. Jedne władze już się nas wyrzekły, drugie nie miały możności nas przejąć. Jedziemy przed siebie, w
297