Po przybyciu na redę Cherbourga pojechałem na ląd. Spieszno mi było odebrać pocztę, złożoną w naszym oddziale wojskowym w Arsenale. Po drodze spotkałem pana Wtorkowskiego z oddziału, który wiózł dla nas listy. Na szalupie przeczytałem list od żony. Nasza starsza córka umarła na płonicę w końcu grudnia po czterech dniach choroby. Byłem boleśnie przybity tą wieścią i zdaje mi się, że wywarło to na mnie wrażenie niezatarte na przyszłe moje życie.
Przez Gdańsk wróciliśmy do Tczewa. Na świecie była głęboka zima, mróz i dużo śniegu. Podróż dobiegła końca.
SPOSTRZEŻENIA OGÓLNE
Długa podróż do portów brazylijskich statku szkolnego „Lwów” miała znaczenie bardzo doniosłe pod każdym względem. W kraju zwróciła uwagę społeczeństwa na sprawę morza oraz dowiodła, że nie jest konieczne posiadanie wielu milionów złotych dla zapoczątkowania żeglugi. Pokazała, że posiadamy ludzi, którzy mogą poprowadzić statek, i młodzież, która wykazuje zdolności do pracy na morzu i stanowi doskonały materiał na przyszłych oficerów i kapitanów statków. Dla nas, oficerów, podróż ta okazała się bardzo pouczająca.
Może jest to paradoks, ale według mego zdania było pewne podobieństwo tej pierwszej podróży naszego statku szkolnego do jakiejś podróży eksploracyjnej.
W każdej takiej podróży jest strona jakby oficjalna, zwykle znana potem publiczności szerszej i przeważnie podawana w formie sprawozdań, wykazujących dodatnie wyniki wyprawy. Jest jednak druga strona, wewnętrzna, która zwykle jest znana tylko gronu uczestników i ich najbliższym. Wyobraźmy sobie okoliczności, w jakich musi się okazać garstka 50 ludzi ścieśnionych na dni 80 na pokładzie niewielkiego żaglowca, nie mających w tym czasie żadnej styczności ze światem lądowym. Tarcia są nieuniknione. Lecz wszystkie trudności i umiejętność niedopuszczania, żeby tarcia przekształciły się w konflikty, dowodzą niezawodnej tężyzny charakterów, tak niezbędnej dla pracy na morzu.
Jak już wspomniałem, początek służby na statku szkolnym był bardzo trudny. Spotkaliśmy się tam, oficerowie i uczniowie,
292