z Ameryki Południowej mieliśmy gorszy, sama podróż trwała nieprzerwanie, a poza tym przez czas dłuższy jechali z nami rozmaici nieproszeni pasażerowie, jak muchy i muszki, które kompletnie zatruwały życie w dzień, oraz myszy, które nie dawały spokoju w nocy. Wszystko to działało na nerwy w sposób niepokojący.
Dyrektor Garnuszewski przed wyjazdem swoim z Brazylii dłużej ze mną rozmawiał i oświadczył, że zamierza powierzyć mi dowództwo statku po jego powrocie do kraju. Kiedy więc przybyliśmy do Cherbourga, dokąd nadesłano nam instrukcje i gdzie otrzymaliśmy pocztę, odebrałem też polecenie, abym przejął dowództwo od kapitana Ziółkowskiego, po czym razem ze wszystkimi wyjechał do Polski, pozostawiając w moim zastępstwie pana Maciejewicza.
Kapitan Ziółkowski miał odejść do Gdańska, ażeby objąć tam stanowisko szefa pilotów po odchodzącym na emeryturę gdańszczaninie. Dowodził statkiem szkolnym w warunkach bardzo trudnych i włożył w dowództwo bardzo duży pracy. Pływając razem, poniekąd wzajemnie się uzupełnialiśmy, gdyż w poprzedniej mojej karierze morskiej, pływając jako kadet na okrętach żaglowych ostatnio w roku 1906, zresztą podczas spokojnego letniego pływania w Zatoce Fińskiej, nie mogłem zdobyć tych wiadomości i tej praktyki, jakie zdobyłem na „Lwowie”. Natomiast więcej mogłem zrobić, jeśli chodzi o szkolenie uczniów, które w Szkole Morskiej prowadzono według systemu zbliżonego do tego, przez jaki sam przeszedłem.
Pan Konstanty Matyjewicz-Maciejewicz okazał się na statku szkolnym oficerem bardzo cenionym. Korpus Kadetów Morskich skończył parę lat później ode mnie i w ciągu pływań letnich szkolnych przeszedł dłuższą i lepszą szkołę pływania na żaglowcu. Był bardzo pracowity i dzięki wychowaniu oraz dotychczasowej służbie wyrobił w sobie wysokie poczucie obowiązku. Zawsze bezwzględnie lojalny w stosunku do swoich przełożonych, odznaczał się niedocenianiem własnej wartości. Był ogólnie przez wszystkich łubiany i szanowany, niemniej nie uniknęliśmy z nim tarć, które musiały powstawać na skutek pewnej porywczości naszych usposobień. Jednak podczas wspólnej służby poznawaliśmy się coraz lepiej, przyzwyczailiśmy się do siebie i z czasem praca nasza układała się gładko i przyjemnie.
295