nie matka! Chłopiec jest półprzytomny z gorączki, jęczy, bredzi, skarży się i popłakuje na jawie i we śnie jak małe dziecko. Cały dzień i całą noc kaszle przy tym z wyżyn swego kufra wprost na mnie. Dosłownie. Zwiesza rozczochraną, pełną wszy głowę poprzez zwały pierzyn i kaszle mi w twarz. Uchylić się ani uciec nie ma gdzie. Bardzo to przykre. W dodatku chłopczysko śmierdzi jak dudek, bo robi pod siebie. Sam nie ma siły zwlec się z kufra, a matka nie chce mu pomóc, tym mniej zaś wyprowadzić na górę, co by wystarczyło.
Przeprawa na drugi koniec barży do kojca nad głębią jest tak niebezpieczna, że jej - w nocy zwłaszcza - nikt nie ryzykuje. Blachą obity gzyms chodniczka zmienia się w nocy w jeden klozet. Wszyscy załatwiają się, gdzie komu bliżej. Tworzą się osobne ekipy dyżurnych, którzy na zmianę oczyszczają po każdej nocy ten blaszany gzyms. Inaczej przejść by niepodobna. Wszystko choruje na żołądki, bo poi się surową wodą. Cały dzień widuje się bose, półgołe dzieci, siedzące tuż nad skrajem barży. Zabieg ten jest tym bardziej niebezpieczny, że barża nasza raz po raz obija się bokiem o piaszczyste łachy, które czyhają tu wszędzie na zdradliwym dnie Amu-darii. I wtedy nawet starsi tracą równowagę i walą się, gdzie kto stoi.
Czasem, kiedy mi się znudzi bicie wszy, wyłażę z luki na górę. Krajobrazu tu nie ma. Są wydmy, niebo i woda. Dwa tylko kolory zostały na świecie: złotopłowy piasku i błękitny nieba. Woda zaś jest płowa i błękitna równocześnie. Wysokie, gniewne fale, które jeżą się wokół nas, mają nieodmiennie jeden bok płowy, drugi niebieski. Górną połowę świata pod gładkim, turkusowym niebem zalegają więc tylko zwały suchej, sproszkowanej złotości - dolna połowa to ta złotość i ten turkus, tyle że zmieszane z sobą i rozpuszczone w wodzie. Czasem piasek brzegów zbiec się umie w wysokie wydmy, spiętrzyć nad samą wodą, zgarbić, nasrożyć - ale potem się cofa, łagodnieje i rozgładza w równień pustynną, rażącą słońcem i upałem. Sama rzeka rozlewa się wszędzie szeroko i płasko. Dno ma widać bardzo nierówne i płytkie miejscami, bo całą powierzchnię plamią matowe smugi łach, o które z sykiem i świstem ocieramy się na zakrętach. Łachy te są czasem wąskie i krótkie. Zarosłe suchą trzciną, wyglądają jak ciemię pogrążonego w wodzie olbrzyma o zjeżonej resztką włosów łysinie. Miejscami jednak piaszczyste wyspy stają się tak długie i szerokie, że dzielą rzekę na dwa, trzy i cztery koryta. Kapryśna i zmienna jest pono ta nasza Szalona Rzeka! Łachy biorą się, wiją i nikną,
314