„PUŁASKI” I „POLONIA”
Tym razem zeszedłem ze statku w usposobieniu znacznie lepszym. Termin objęcia dowództwa został już ustalony. Chciałoby się, żeby ten miesiąc upłynął prędzej, ale też przyjemnie było spędzić czas w domu, tym bardziej że z biura dano mi dużą pracę — przetłumaczenie na język polski regulaminu służbowego Linii.
Tymczasem został uformowany Zarząd Towarzystwa Polsko--Transatlantyckiego. Na jego czele stanął prezes Michał Beni-sławski, dyrektorami zostali panowie Roman Kutyłowski, Aleksander Leszczyński oraz panowie Nielsen i Marius Plinius jako przedstawiciele duńscy. Główne biuro Linii znajdowało się wtenczas w Gdyni i mieściło się w paru salach gmachu „Żeglugi Polskiej”.
Podczas miesiąca mego pobytu na lądzie miałem sposobność nieraz dłużej rozmawiać z dyrektorem Nielsenem, człowiekiem w wieku lat nieco ponad 40, o twarzy ascetycznej, o głowie bez żadnego zarostu. Przyjemnie było z nim rozmawiać, pożytecznie go wysłuchać. Na shippingu znał się doskonale, kapitana i marynarzy rozumiał tak samo dobrze. W krótkich słowach umiał wypowiedzieć, czego chce, ale umiał też wysłuchać rzeczową replikę. Niestety, dyrektor Nielsen niedługo pracował w Gdyni i nie zastałem go wśród żyjących już po pierwszej mojej podróży do Nowego Jorku. Chorował krótko i nie przeżył swojej choroby. Miałem ten smutny zaszczyt, żeby odwieźć do Kopenhagi na „Pułaskim” jego prochy i doręczyć je z honorami rodzinie, krewnym i starym współpracownikom z Linii Wschodnioazja-tyckiej.
343