A nad tym wszystkim jest powietrze. Powietrze jak żadne inne. Powietrze, które widać, choć jest czyste, przejrzyste i słoneczne. Nie wiem, jak to określić? Powietrze puszyste jak pastel, jak pył motylich skrzydeł, powietrze sypkie, mieniące się światłem, cieniem, kolorami. Nigdy i nigdzie nie widziałam takiego! Człowiek brodzi w rozpylonej wokół niego tęczy, oddycha nią i widzi świat jak przez miałki, przejrzysty opar.
Drogę zastępuje nam teraz sunący głęboko między piaszczystymi brzegami bury strumyk. I ta woda właśnie zdaje się być granicą między żywą a umarłą częścią wsi... Gliniane czworoboki zagród stają się od razu zamieszkane. Każda jest jakby małą glinianą twierdzą, zjeżoną zwalonymi tu na dachy i przymurki suchymi badylami bawełny. Dudniące trzciną mostki przeskakują wodę na wprost drewnianych, szeroko rozsiadłych bram. Każda więc brama po tamtej stronie wody ma swój mostek, każdy mostek swoją bramę. Żeby nikomu nie było krzywdy.
Nie wiemy, czy ustrój uszanował tu prawo własności. Nie wiemy, czy ludzie są właścicielami tych ulepionych przez siebie glinianych zagród. W każdym razie nazywa się, że w takim zamkniętym czworoboku są u siebie. A mimo to zarząd kołchozu rządzi się u nich jak szara gęś. Helena - która wszystko musi spenetrować i wybadać pierwsza - wie już, że kantor wyznaczył nam kwaterę u jednego z Uzbeków. Na siłę. Nikt się go nie pytał, czy chce, dostał rozkaz i musi. Helena mówi, że przyszła nasza klitka jest strasznie przyjemna! Oczywiście, już ją rano oglądała!
Zagroda naszego Uzbeka jest ostatnia na tym skraju wsi. W złotobury mur ogrodzenia wpiera się brama ogromna, rzeźbiona, srebrzysta od starości. Cudownie spatynowane drzewo grubych belek, popodpierany krok-sztynkami okap, wysoki próg, wreszcie duże, zardzewiałe koła antab -wszystko to tchnie tak nieskazitelną, archaiczną dawnością, że nagle -nigdy nie zgadnę, jakim cudem - zawiało ku mnie wyraźnie Helladą i Homerem! Czas wahnął się raptem o parę tysięcy lat wstecz, zrobiło się zupełnie „gdzie indziej”, nie teraz i nie tu. Nie umiem tego zanalizować, rozebrać na style, motywy, podobieństwa, nie mam pojęcia, dlaczego tak i skąd - dość, że wrażenie to zaskoczyło mnie samą i narzuciło mi się tak nieodparcie, że nie otrzepałam się z niego do końca.
Z bramy wychodzi naprzeciw nas niesłychanie malownicze dziadzi-sko, Uzbek stary jak świat, o brązowozłotej, zsiekanej zmarszczkami twarzy, cienkim paśmie białej brody i olbrzymim, staroświeckim turbanie, jakich tu już nikt nie nosi. Dżouma na nim wypłowiała, pełna łat i
366