słoiczek z maści nalało się parę naparstków tranu, skręciło z bawełny knot i oto przy maleńkim jak pestka pomarańczy płomyczku kładziemy się co wieczór spać. Mysz wprawdzie zjada nam z reguły tłuszczem nasiąknięty knot, ale nie możemy jej brać tego za złe. Zbyt dobrze wiemy same, co to znaczy głód, a ponieważ „tout comprendre c’est tout pardonner”, przebaczamy tej biednej uzbeckiej myszy jej bawełniane apetyty.
Nie wiem, czemu to przypisać, że od samego początku byłyśmy w kołchozie na wyjątkowych jakby prawach. Czy dlatego, że nie miałyśmy tu zostać na zawsze, czy dlatego, że Helena była taka odważna, zadziorna i nieustępliwa? Nie wiem. To pewne jednak, że patrzono tu na naszą pracę przez palce i że wymagana od nas norma była o wiele niższa od normy obowiązującej ludność tutejszą.
Wiemy, że prócz nas są tu jeszcze jacyś mężczyźni, ale nie mamy z nimi żadnej styczności. Jedna Helena widuje ich czasem w kantorze czy w magazynie. Jest kilku Polaków, czekających tu zmiłowania bożego -czyli dostania się do wojska - i kilkudziesięciu Węgrów, Rumunów, przywiezionych tu do pracy z łagrów.
Aha! Prawda! Jest jeszcze Zawadzki z Manią. Dość podejrzane małżeńskie stadło, jako że ona nazywa się jakoś całkiem inaczej. Mieszkają jednak razem i twierdzą, że wszystko w porządku. Niech im będzie. Tych widujemy czasem w polu, ale nie bywamy u siebie. Ot, tyle że się kilka zdawkowych zdań zamieni krzykiem z grobli na groblę. On chory na płuca, zgarbiony, młody starzec, ona rosła, wyszczekana, mówiąca klasycznie czystym łyczakowskim akcentem, bimbająca sobie z całej Rosji, kantoru, norm.
- Pani wie... - krzyczy do Heleny na całe gardło, ponad głowę przycupniętego na grobli brygadiera - ten osioł straszy nas, że jak będziemy dalej tak pracować, to nam zboża nie wyda! Właśnie! Pracować im będę! Jeszczem na głowę nie upadła... W kibitce ziąb, to i wychodzimy na słońce. Ale zabijać się dla nich - guzik! A zboże - żeby ich wszystkich mór wydusił - takij muszą dać. I dają...
I to jest prawda. Mimo jawnej niewydajności naszej pracy, nie odmawiają nam tego zboża, po które co dzień rano albo wieczór gna do kantoru Hil-Hila, jak z niewiadomych nam powodów nazywają tu wszyscy Helenę.
Włączono nas do brygady tego samego Uzbeka, który nas eskortował z Buchary. Uzbek ten - ku jej furii, a naszej zabawie - zapłonął z miejsca
371