RÓŻE I CIERNIE
Praca w stoczni w klimacie dla mnie nieodpowiednim zmęczyła mnie bardziej, niż się spodziewałem. Podczas pierwszych podróży musiałem dalej pracować z największym natężeniem i w napięciu nerwowym. Wszystko to odbiło się na moim zdrowiu, straciłem na wadze, straciłem zdolność do zdrowego snu.
Gdy w październiku wyruszyliśmy w podróż drugą, pogoda na oceanie była już zupełnie inna i jak zwykle w jesieni burzliwa. Pasażerów mieliśmy bardzo niewielu.
W Nowym Jorku w dzień odjazdu w drogę powrotną było prawie upalnie. Wieczorem pogoda się zmieniła raptownie, temperatura spadła o kilkanaście stopni. Odejście od przystani na skutek silnego wiatru było bardzo trudne. Cztery silne holowniki nie mogły nas odciągnąć przez dwie godziny. Gdy na koniec manewr został zakończony, czułem, że mnie przewiało i że się zaziębiłem. Po oddaniu pilota zastosowałem zwykle pomagający na zaziębienie środek — gorącą herbatę z koniakiem, ale mi to nie pomogło.
Doszliśmy do Halifaxu, załatwiliśmy ładunek, wyszliśmy dalej. Czułem się zupełnie chory, położyłem się i poprosiłem zastępcę pana Gottschalka, ażeby prowadził statek. Pogodę mieliśmy coraz bardziej burzliwą; statek przechylał się gwałtownie na obie strony. Leżałem w kabinie i czułem się bardzo źle. Spać nie mogłem, musiałem się trzymać krawędzi łóżka, żeby nie wylecieć. Doktor Natkański nie mógł znaleźć sposobu, żeby mnie postawić na nogi. Przed wejściem do portu w Kopenhadze ubrałem się z trudem i wgramoliłem na mostek, ażeby wprowadzić statek do portu, potem znowu to samo w Gdyni, gdzie ostatnim wysiłkiem manewrowałem statkiem, ażeby
402