manca okazała się jeszcze silniejsza od tamtej! Oto potrafiła to, czego nie dokonał ani terror, ani propaganda dwudziestu kilku lat... Pierwszy raz między bezbronną ofiarą a krwawym jej katem nastąpiło zbliżenie w imię wspólnej obrony i wspólnej nienawiści do najeźdźcy.
Już to tego nie można Niemcom odmówić! Umieją sobie jednać nienawiść żadnej innej nierówną! Z daleka, na niewidziane mogli się może tym nieszczęśliwym ludziom zdawać ową przyzywaną od lat, opatrznościową siłą, tym „choćby diabłem”, za którym tyle westchnień słyszało się po celach - jakimś zbawiennym kataklizmem, który jeden mógł jeszcze wyrwać Rosję z ojcowskich szponów komunizmu. Roili biedacy, że im ten ktoś przyniesie chleb i swobodę, że da im poczuć znowu zapomniany już prawie legendarny smak wolności i człowieczeństwa. Tymczasem...
Wieść o niemieckich okrucieństwach na zajętych terenach, o paleniu wsi i mordowaniu cywilnej ludności rozeszła się już szerokim echem po całej Rosji. W zmęczonych, ratunku wypatrujących sercach mas całe czekanie, cała - mglista zresztą - nadzieja odmiany i wyzwolin zmieniła się nagle w skurcz bladego strachu, który obronnym odruchem rzucił ich wstecz, prosto w mocne, żelazne ramiona dotychczasowego reżymu, który dlatego, że znajomy, wydał im się nagle swojski i mniej straszny od niewiadomego... I tak wilk, tym może, że nie zadał sobie trudu włożenia - na początek bodaj - owczej skóry, scalił, stopił, zgniótł Rosję znowu w jedną bryłę i nadział się niespodziewanie na jej opór i zajadłą obronę. Tylko tym możemy sobie to tłumaczyć.
A może stało się coś jeszcze więcej? Może w obliczu nagłego niebezpieczeństwa ocknął się w nich ze sztucznego letargu od lat konsekwentnie przez komunizm dławiony nacjonalizm i poczuli nagle, i nagle zrozumieli, że nie są żadnym Związkiem - tylko narodem?
To wszystko mówię oczywiście na własny domysł... Zgubione wśród Uzbeków, odcięte od świata, niewidujące ani gazet, ani rdzennych Rosjan, nie mamy możności przekonać się, co i jak naprawdę myślą i czują. Gdybym zaś chciała oprzeć się na tym tylko, co widziałam w Stalininie, miałabym prawo szukać wytłumaczenia tego fenomenu gdzie indziej... u daleko prostszych, prozaicznych źródeł...
Pewnego razu wpadł do nas mały Dżumard, wnuk Karapczyka, roziskrzony dumą i radością. Oto przyjechał na urlop brat jego, Namos, mądry, wykształcony Namos, którego szkolne zeszyty, wywlekane przez He-
415