jeden z Polaków. Nie dostał na czas zwolnienia, by pójść do doktora ze skaleczoną ręką, i umarł po dwóch dniach półprzytomnej męki.
Mania z mężem opuściła kołchoz. Miała dość! Zbuntowała się. Po sprzedaniu ostatnich rzeczy ruszyli po prostu pewnego dnia przed siebie, w nadziei dostania się do wojska. Bo ona też chce do wojska. Jak Staszka przemytnica. Słyszała, że tworzą się już polskie kobiece formacje i to nie tylko w Buzułuku. Nie wie tylko jeszcze gdzie... Obiecała dać nam znać, gdyby się jej udało do nich dotrzeć.
W zagrodzie naprzeciw - żałoba, bo tylko tak można to nazwać. Kantor kazał im oddać na „dobrowolny fundusz wojenny” albo krowę, albo barany Muslimy. Kiedy zgłosili gotowość zrzeczenia się na konto wszystkich rubli, które im kantor był winien, odpowiedziano, że to zupełnie dwie inne sprawy i że muszą dać albo motgau albo guaspany.
Poszły więc „dobrowolnie” barany. Muslima milczy i nie podnosi od pracy zlepionych łzami rzęs. Bobo wali z furią w nasyp, aż ziemia jęczy, babusia zaś chodzi po obejściu jak błędna.
Helena miewa z magazynierem coraz gwałtowniejsze utarczki. Codzienna nasza siorba jest teraz opłacana dosłownie jej własnym zdrowiem. Irytacja, zmęczenie, wieczna szarpanina, głód i zimno zaczynają dawać radę nawet jej żelaznemu organizmowi. Dolegliwości nerkowe i zlekceważone zapalenie opłucnej, którego napytała sobie zaraz na początku, przy owym windowaniu bawełny na dach stajni, czekały długo, aż wreszcie wystawiły jej wspólny, słony rachunek.
Pewnego dnia po powrocie z kantoru po jakiejś wyjątkowo ciężkiej przeprawie z magazynierem dostaje takiego ataku kamieni nerkowych, że dwie doby leży nieprzytomna, krzycząc z bólu i tarzając się po pryczy. Ja - nietaktowna jak zawsze - nie mam nic lepszego do roboty, jak zaziębiwszy się pierwszej nocy czuwania przy Helenie dostać grypy z ostrym zapaleniem ucha. Na barki biednej Marysi zsuwa się teraz cały ciężar naszego bytowania. Tyle że kantor ma dla Heleny osobne względy. Sprowadzają do niej wraczkę z rejonu. Przyjechała na małym koniku en coupe, trzymając się wpół starego Uzbeka, kołaczącego się przed nią na wysokim, uzbeckim jegar - siodle z drzewa i poduszek. W ręce piastowała ceratową torbę, w której chrobotało kilka flaszeczek i' kilkanaście baniek. Tymi bańkami, dość nieporadnie zresztą, obstawiła Helenę, zmierzyła jej gorączkę i nabazgrawszy receptę, poleciła nam zgłosić się z tym świstkiem w rejonie w rządowej aptece. Toteż biorąc z jej rąk ów
27 - W domu... 417