jak to opisać. Przypuszczam jednak, że gdybym nie była na czas wpadła na ten cudowny sposób, byłabym w piekielnym wrzasku owych czterech miesięcy w Brygidkach oszalała chyba.
I tak mi tu jakoś powoli mijają dnie i tygodnie.
Dokuczają nam tylko plotki. Tyle kobiet siedzi tu razem bezczynnie, że niepodobna bez tego! Czymś trzeba czas zapełnić. Ponieważ z łatwo zrozumiałych względów nie każdy podaje się za tego, kim naprawdę jest, kwitnie zwyczaj dopowiadania sobie i rozszerzania szeptem tych z palca wyssanych informacji jednych o drugich. Więc tajest na usługach NKWD. Tamta to z całą pewnością szpieg gestapo. Inna udaje mężatkę, a wcale nią nie jest. Ta znów przeciwnie: jest zamężna, a podaje się za pannę, i to pod nazwiskiem swego długoletniego kochanka. Ta wsypała na śledztwie całą organizację. Inna żyła z enkawudzistą. Ta opowiada, że szła przez granicę z ważnymi papierami, a wszyscy wiedzą, że szmuglowała lekarstwa. Ta wcale nie jest nauczycielką. Była gdzieś gospodynią. I tak w kółko, aż do obrzydliwości!
Mamy zresztą jedną specjalistkę od wymyślania i rozszerzania takich „pewnych” wiadomości. To jest już u niej zupełnie chorobliwe. Zza pieca, siedząc nieruchomo na swoim barłogu jak pająk na pajęczynie, oprzęd-ła misterną siecią swych matactw nas wszystkie i potrafiła pół celi ze sobą poróżnić. Robi to zresztą genialnie! Skupia też wokół siebie zaprzedane sobie zupełnie słabsze indywidualności, na które - do chwili ich przejrzenia - ma wpływ zupełnie niesamowity i wysoce szkodliwy. Jedna z nich, pamiętam, miedzianowłosa Mariela, bliska była czegoś podobnego do czarnej melancholii, ale się ją na czas spod wpływu tej pajęczyny wyciągnęło. Kobieta to była niemłoda już, wysoka, chuda, o czarnych przenikliwych oczach i dziwnie bolesnych brwiach. Stale chora, nie wstaje prawie z siennika. Siedzi nieruchomo za piecem i działa. Dużo nam krwi napsuła.
Tak by zatem mniej więcej wyglądała nasza ściana.
Mnóstwo czasu zajmuje nam bicie wszy, a zwłaszcza wyczesywanie głów. Trzeba to zrobić systematycznie i co dzień, a czasem i dwa razy dziennie, bo po każdym transporcie wszy coraz więcej. Gęstych grzebieni jest tylko trzy i te chodzą kolejką po łóżkach. Każde stanie po obiad czy kolację to automatyczne nabieranie na siebie cudzego robactwa. Po każdym nowym transporcie - nowa inwazja. Potem znów trochę przycicha, ale pilnować się trzeba stale.
61