czkawki ma jeszcze pierzynę, ale śpi na gołym sienniku, bo jej piernata szkoda. Na ostatnim łóżku gruba, krępa wiejska dziewczyna, bosa, w wytartym serdaku. Tę też capnęli na granicy, ale ona szła znów na tamtą stronę, i to z jakimiś papierami rzekomo. Tak mi przynajmniej szepce pani Stefania, która z nią dłużej siedzi. Hania udaje głupszą, niż jest. Mówi do nas tylko po rusku i, milcząc, przysłuchuje się naszym rozmowom. Ma niespotykanie śliczne, rasowe ręce o długich, niespotykanie brudnych paznokciach.
Wszystkie ściany naszej celi pełne wydrapanych w tynku podpisów... Imiona, nazwiska, daty przesłuchań, czasem wiek, adres... Znajduję jedną znajomą. W celi tej siedziała niedawno Dozia. Znałyśmy się dziewczynkami, a potem spotykałam ją w teatrze czy w Radio, gdzie była spikerką. O aresztowaniu jej słyszałam jeszcze w kwietniu. Pytam, co to za cyfry wyskrobane obok jej nazwiska. To paragraf, z którego jest oskarżona. 54/XIII. Tajna organizacja. Wpadła pewnie razem z którąś z nich.
Prawiła, czyli zapstrzona przez muchy tablica z przepisami obowiązującymi w tiurmie, wiszą nad stołem. Próbuję z nudów sylabizować te obce, nienawistne litery. Oczy błąkają się po niezliczonych krwawych śladach rozgniecionych na murze pluskiew... Zamoknięty mur, który zacienia z bliska nasze okno, jest mi książką z obrazkami. Czego tam nie ma? Napad na rokokową karocę, jakaś ogromna gęba o uprzykrzonym wyrazie i bez jednego oka, Hefajstos przy kowadle, gęś... Na zardzewiałym haku i zzieleniałych zaciekach zawiesza człowiek na całe godziny swe bezmyślne zamyślenie. Potem wraca do karocy, gęsi, Hefajstosa...
Codziennie mamy krótki spacer na małym, wtopionym w mury podwórku. Syk szeptów za mijanymi deskami zabitych okien chodzi za nami w kółko... Kosę oczy striełka chodzą za nami też, czujne, pełne nieustępliwej nienawiści. Mijane po sto razy te same, znajome już potem kępki trawy, kamyki, plwociny. Słychać tramwaje. Nad nami wysokie niebo i obłoki. Czasem ptak...
Dni płyną bardzo powoli.
Pewnego popołudnia dostajemy nową towarzyszkę.
Wchodzi jak we śnie, dźwigając duży, zasobny tobołek. Jest młoda, ma najwyżej dwadzieścia lat. Bardzo porządnie ubrana. Nie mówi nic, tylko siada na brzeżku najbliższego łóżka i patrzy w okno dużymi, błękitnymi oczyma. Na żadne pytanie nie odpowiada. Nic z tego, co się dzieje, nie znajduje w niej oddźwięku. Nie je nic. W ogóle nie odwraca
41