polu Doziajest fenomenem! Umie opowiadać powieści stronę po stronie z dosłownymi dialogami. Bajki - to znowu mój resort.
Uczymy się też wzajemnie różnych pieśni i piosenek - cichutko, ledwie nucąc melodię, bo na celi śpiewać nie wolno, a nasza ściana z zasady unika awantur z dyżurnymi. Pospolite mają rację! Straszne z nas frajerki. Staramy się zawsze, o ile możności, stosować do obowiązujących tu przepisów. Bo one na przekór zakazowi śpiewają na całe gardło, kiedy chcą i ile chcą... I tu znowu odkrycie. Cóż to za kopalnia, co za nieprzebrane morze cudów z zakresu bezimiennej, brukowej twórczości. Teksty najczęściej nie do powtórzenia, pełne złodziejskich, gwarowych terminów, komicznie naiwne, rzewnie sentymentalne, a przecie rojące się od sugestywnych, oryginalnych zwrotów i określeń. Capowa jest istną skarbnicą! Umie ich mnóstwo, tych zwłaszcza, które urodziło więzienie, a wychowała cela, i które, na równi z pluskwami, zdają się kryć w tych ścianach, kątach, szparach - od pokoleń. Niektóre z nich to wprost arcydzieła, jeśli chodzi o prymitywne, a do głębi przejmujące odtworzenie ponurych uczuć i nastrojów więźnia czy skazańca. I znowu nie możemy odżałować z Dozią, że nie posiadamy tu ołówka ani papieru. Cóż by to był za osobisty repertuar! Na pamięć zaś, ze słyszenia tylko, trudno się nam ich uczyć, bo po pierwsze - jest ich mnóstwo, po wtóre - pospolite, o ile lubią się popisywać przed całą celą, płoszą się i milkną niespodzianie, gdy tylko zauważą, że się któraś z nas przysłuchuje z inną jeszcze intencją nad samo „artystyczne” użycie. Pamiętam, że kiedy raz poprosiłam Ślepą Zośkę o nauczenie mnie jednej z tych piosenek, Krzywa Jóź-ka mmgnęła na nią nieznacznie, a mnie odpowiedziała z karcącą prawie stanowczością:
- Po co się pani tego uczyć? To takie... nasze... z ulicy...
Do dziś nie mogę więc odżałować, że mi umknęło tyle tych niezrównanych, jedynych w swoim rodzaju utworów! Ale Balladę o pięknej hrabim i apaszu wykułyśmy przecie z Dozią na pamięć, bo to już był taki klejnot, żeśmy go obie postanowiły ocalić dla potomności! Nie zapomnę nigdy namaszczenia i powagi, z jakim Capowa, niezrównana diseuse’a naszej celi, oparłszy się malowniczo o ścianę, zaczynała, nosowym od przejęcia głosem a klasycznie po łyczakowsku:
A był un synem zhańbiony panny,
a ojca nie znał un wcali.
57