Newtonem podkreślali to wszyscy filozofowie, a nawet światli teologowie chrześcijańscy poszukujący za wszelką cenę argumentów, które by przekonały niewiernych Tomaszów Jak więc filozofowie mogli utrzymywać, że w oczach Boga wszystko jest w jakiś sposób dobre, skoro nie mogli równocześnie stwierdzić, iż w świecie natury i świecie ludzi zło w ogóle nie istnieje? Twierdzenie, że na świecie nie ma zła, na świecie, który widział trzęsienie ziemi w Lizbonie, Bastylię i motłoch zgromadzony tylko po to, aby napawać się powolną agonią ludzi łamanych na kole — stanowiło obrazę zdrowego rozsądku. A zatem Locke nie tylko nie uczynił nic, aby wyświetlić problem istnienia zła, ale wręcz — przez nieostrożność — przyczynił się do jego zaciemnienia.
W pierwszej połowie XVIII wieku z tym starym jak świat problemem zmierzył się Hume. Zbadał go z wielką cierpliwością, uwagą i systematycznością. I w końcu, w swoich Dialogach o religii naturalnej, wykorzystując cały dialektyczny potencjał nowej filozofii, z przenikliwą intuicją, której dorównywała tylko spokojna wykwintność rozumowania—bezlitośnie obnażył jałowość wszelkich prób dowiedzenia istnienia i dobroci Boga. Pisał:
Stare pytania Epikura pozostają ciągle jeszcze bez odpowiedzi Czy Bóg chce zapobiec złu, lecz nie może? Zatem jest bezsilny. Czy może, ale nie chce? Zatem jest zły. Czy i może, i chce zarazem? Skąd więc bierze się zło?3*
Ostatecznie Hume wrzuca chrześcijańskich mistyków' i ateistów do jednego worka, uznając, że zgadzają się oni ze sobą w najuważniejszej sprawie, a mianowicie, że rozum ludzki jest 38 D. Hume, op. ciL, s. 95.
całkowicie pozbawiony kompetencji do udzielania odpowiedzi na pytania ostateczne. Podsumowuje tę kwestię z mistrzowską ironią: „Być filozoficznym sceptykiem — to dla człowieka nauki pierwszy i najbardziej istotny krok do tego, ażeby być prawdziwym, wierzącym chrześcijaninem [...)7’3y. Kiedy się czyta Dialogi Hume’a po uprzedniej, życzliwej lekturze zagorzałych deistów i filozoficznych optymistów z początku tegoż stulecia, wyczuwa się pewien chłód, jakąś niejasną obawę. Odnosi się wrażenie, jak gdyby w szczytowym momencie oświecenia, w samo południe tej epoki, a więc w porze sjesty, kiedy panuje niczym niezmącona cisza i wszystko wydaje się takie pewne, ktoś nagle poczuł lekkie, ale wyraźne obsunięcie się fundamentów, słaby, daleki wstrząs pod niezaiysowaną jeszcze powierzchnią zdrowego rozsądku.
Oto jak się przedstawiał ów szkaradny dylemat, wyłaniający się z pięknych założeń nowej filozofii: jeśli natura jest dobra, to zło nie istnieje; jeśli zło istnieje, to natura, przynajmniej na razie, nie jest dobra. Jak się z tym uporają, oni, ludzie oświecenia, którzy z ufnością i samozadowoleniem ogłosili rządy rozumu, wierząc, iż spowodują one przebudowę nieprzyjaznego wszechświata zgodnie z projektem natury? Czy zamykając oczy na oczywiste fakty, będą twierdzić, że zło nie istnieje? W takim razie nie mają czego ulepszać. A może, nic zamykając oczu na fakty, przyznają, że jest na świecie zło? W takim wypadku ulepszając świat, nie będą mogli wzorować się na naturze. Dotąd lojalnie szli za głosem rozumu. Czy nadal będą konsekwentni? Rozum wskazywał dwie drogi: jedna wiodła wstecz, w stronę wiary chrześcijańskiej, druga w przód, w stronę atcizmu. Którą drogę wybiorą? Właściwie nie ma to większego znaczenia, bo w obu wypadkach prędzej lub później dotrą do końca wyty-3<) Ibidem, s. 136.
77