252
Podrzucona książka
Podrzucona książka
253
rawie w dokach, od tłumu do wnętrza czołgu i z powrotem. (Tę drogę powrotną odbywały oczywiście puste.) Ach, ręce Józka! Trzeba było widzieć te łapska, długie, czerwone, mał* pie, prawdziwe łapy powiślaka albo muranow-szczaka, jak tak zataczały półkola z lewa w prawo, od tłumu do czołgu, jak chwytały w locie podawane butle, paczki, kosąe, zawiniątka i rzeczowo, systematycznie i szybko składały je w niezgłębionych czeluściach czołgu jak w piwnicznych sklepach. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Aż utrudził się Józek, pot mu się lepił na czole pod tym czarnym beretem ze srebrnym orzełkiem m nim. (Nie zdjął go, jakby to pewno niejeden, inny ćmoj zrobił: niech wiedzą, że Polacy') Gdyby tłum naokoło był bardziej zdolny do chłodnej obserwacji, zauważyłby, że Józek nie pracuje bezmyślnie. Jego ręce nie wyciągały się bezmyślnie do każdego podanego dani. Wybierały. Butelki szampana łatwe do odróżnienia od innych miały niewątpliwie prioritą przed wieloma innymi — chyba że Józei dostrzegał taką, która patrzyła na calvados albo kirsch. Na podstawie jakichś nieznanych tajemnych kryteriów dostrzegał jedne paczki przed innymi, wiedział, które wystarczy cisnąć gdzieś na dno czołgu, a które starannie złożyć. Po francusku nie umiał ani słowa z wyjątkiem oui} które wymawiał za to po wielekroć, oczywiście jak polski „łój”. Hałas gąsienic, silników, głosy ludzi nie nadawały § się też do oracji, ale Józek niezmordowanie I wołał:
i — Łój, łój, łój! Dawaj, dawaj twoje szam-I pańskie, Katanie patriotyczny, dawaj, dawaj.
| Te, nie pchaj mi flachy w rękie, kolejki sie t pilnuj. Łój, łdj, dziękuję, paniusi, dziękuję.
| 0, to, to, więcej takiej świńszczyzny, a prędzej I będziemy w Berlinie. Ambroś, kaszanka, jak I Pana Boga kocham, kaszankę bauer dowalił!
1 A o de kołoń dla narzeczonej szkockiej macie?
I 0 de kołoń? O de kołoń? Ziela nie wal, córuch-I na, ziela mi nie pchaj na oczy, czołg nie trum-I na paninej babci. O, z tą to bym poszedł na I ksiuty, jak Boga szczerze kocham, jakby był I postój jaki. Zara, zara, łój, łój, mersi, bążur, I nie pchajcie się, każden swoje złoży, nic się 1 nie bojta, dobry narodzie aliancki!
! Aczkolwiek niezrozumiałe i zagłuszone, przemówienia improwizowane Józka robiły znakomite wrażenie. Czołg stwierdziwszy, że i ten most Niemcy zerwali, ruszył na nowy kierunek. Stanąwszy na rozdrożu podchorąży : porównywał teren i mapę. Józek tymczasem | wyciągnął praktyczne wnioski z zakończonej I przed chwilą akcji bojowej.
— Ambroś, jak mi nie będziesz jechał wolniutko przez ten nowy wilaż, to jak Pana ; Boga mego kocham, nie nadążę. Już teraz ze ; trzy koniaki zostały! Mnie, rozumie się, nie : o te koniaki tak chodzi, ale o to, że Francu-| zom, aliantom, sprzymierzonym, k...ich mać, I Francuzom, nie mogiemy przecie despektu ro-