Dziad i baba - J贸zef Ignacy Kraszewski
By艂 sobie dziad i baba,
Bardzo starzy oboje:
Ona - kaszl膮ca, s艂aba,
On - skurczony we dwoje.
Mieli chatk臋 male艅k膮,
Tak膮 star膮 jak oni,
Jedno mia艂a okienko I jeden by艂 wch贸d do niej.
呕yli bardzo szcz臋艣liwie I spokojnie jak w niebie,
Czemu ja si臋 nie dziwi臋,
Bo przywykli do siebie.
Tylko smutno im by艂o,
呕e umiera膰 musieli,
呕e si臋 kiedy艣 mogi艂膮 D艂ugie 偶ycie rozdzieli,
I modlili si臋 szczerze,
Aby bo偶ym rozkazem Kiedy 艣mier膰 ich zabierze -Bra艂a oboje razem.
- Razem!... To by膰 nie mo偶e, Kto艣 cho膰 chwil臋 wprz贸d skona.
- Byle nie ty, niebo偶臋!
- Byle tylko nie ona!
- Wprz贸d umr臋! - wo艂a baba -Jestem starsza od ciebie,
Co chwila bardziej s艂aba, Zap艂aczesz na pogrzebie.
-Ja wprz贸dy, moja mi艂a,
Ja kaszl臋 bez ustanku I zimna mnie mogi艂a Przykryje lada ranku.
- Mnie wprz贸dy!
- Mnie, kochanie!
- Mnie m贸wi臋!
- Do艣膰 ju偶 tego!
Dla ciebie p艂acz zostanie.
- A tobie nie?... Dlaczego?
I tak dalej, i dalej,
Jak zacz臋li si臋 k艂贸ci膰,
Jak si臋 z miejsca porwali Chatk臋 chcieli porzuci膰.
A偶 do drzwi - puk powoli.
- Kto tam?
- Otw贸rzcie, prosz臋.
Pos艂uszna waszej woli,
艢mier膰 jestem, skon przynosz臋.
- Id藕, babo, drzwi otworzy膰!
- Ot, to, id藕 sam! ja s艂aba,
Ja p贸jd臋 si臋 po艂o偶y膰 -Odpowiedzia艂a baba.
Fi, 艣mier膰 na s艂ocie stoi I czeka tam nieboga.
- Id藕, otw贸rz z 艂aski swojej.
- Ty otw贸rz, moja droga! -Baba za piecem z cicha Kryj贸wki sobie szuka,
Dziad pod 艂aw臋 si臋 wpycha, A 艣mier膰 stoi i puka.
I by艂aby lat dwie艣cie Pode drzwiami tam sta艂a, Lecz, znudzona nareszcie, Kominem wej艣膰 musia艂a.