wali znaczną siłą, na którą składało się m. in. aż 2000 ciężkozbrojnych rycerzy.
Jan Luksemburski stanął na czele tej armii i przekroczywszy granicę księstwa raciborskiego, stanął obozem w okolicy Wodzisławia.
Kazimierz dowiedziawszy się o tym, w lot ocenił ogrom niebezpieczeństwa, jakie zawisło nad jego armią, a nawet całym Królestwem Polskim. Gdyby nadal wojsko kontynuowało swój pochód na Racibórz, istniało wszelkie prawdopodobieństwo, że zostanie mu odcięta droga powrotu do kraju. Gdyby zaś Janowi Luksemburskiemu udał się ten manewr, to po łatwym rozbiciu grupy szturmującej Żory i zgnieceniu załogi w Pszczynie miałby otwartą drogę do stolicy Polski.
Kazimierz i jego doradcy zrozumieli, że jest to zwrotny punkt w wojnie i nie zważając na to, że cel wyprawy nie został osiągnięty, zarządzono odwrót. Trasa powrotu była taka sama, jaką podążano przed kilkoma tygodniami. Odwrót rozpoczęto ostatniego czerwca lub 1 lipca 1345 roku. Kazimierz uszykował swoje chorągwie w szeroką i zwartą kolumnę, a na prawym jej skrzydle, a więc na spodziewanym kierunku uderzenia wojsk czeskich, umieścił lekkie i bitne oddziały jazdy węgierskiej. Jazda polska osłaniała odwrót. Po drodze zbierano pozostawione nie tak dawno siły, z których szczególnie słabo prezentowały się chorągwie wymęczone bezskutecznymi szturmami Żor.
Dowództwo polskie już w momencie wydawania rozkazu o odwrocie przewidywało w ogólnych zarysach możliwy dalszy przebieg wypadków. Wojewoda krakowski, Spytko z Melsztyna, udał się spiesznie do stolicy, aby tam poczynić odpowiednie kroki obronne; dotyczyło to także licznych miast i zamków okalających Kraków. Równocześnie wyruszyli wysłannicy Kazimierza do króla Ludwika Węgierskiego z prośbą o przysłanie dodatkowych posiłków.
Pochód wojsk polskich i podążających ich śladem oddziałów czeskich zbliżał się do Krakowa przy blasku pożarów: palonych na polach zbóż, wsi i drobnych miasteczek. Jan Luksemburski, w podeszłym już wieku i częściowo niewidomy, brał odwet na Kazimierzu Wielkim za pokrzyżowanie planów opanowania przez Czechy całego Śląska.
Król ten, jak powiada Jan Długosz, „pałał ku Polakom... wielką nienawiścią”, jego zaś największym marzeniem było dotknięcie murów zdobytego Krakowa. Pomijając tę anegdotyczną stronę wypowiedzi historyka, wiadomo, że Czesi niezwykle starannie pustoszyli tereny wokół polskiej stolicy. W chwili gdy część cofających się oddziałów polskich wchodziła w umocnienia Krakowa, a część kontynuowała marsz, aby oderwać się od nieprzyja-
85