i decydującej bitwie nad panońską rzeką Nedao w 454 r. Najmniej prawdopodobne wydaje się raptowne zajęcie przez nadciągających z Podniestrza Słowian jakichś pustych terenów porzuconych przez przemieszczające się po Europie plemiona germańskie. Istnienie w owym czasie wielkich nie zasiedlonych terytoriów jest mało prawdopodobne, bo też mało wiarygodna wydaje mi się dosłowna interpretacja przekazów o wielkich „wędrówkach ludów”. Relacji późno-antycznych autorów o gwałtownych i heroicznych migracjach nie można bowiem, jak to do tej pory powszechnie czyniono, odnosić do całych populacji zamieszkujących poszczególne obszary.
Takie rozumienie ówczesnych dziejów Europy wynika z przenoszenia w odległą przeszłość dziewiętnastowiecznej konccpcji narodu-państwa zamieszkującego dokładnie wyznaczone i nazwanc(!) terytorium, efektywnie kontrolowane przez scentralizowanąadministrację. Równie wątpliwe metodologicznie jest utożsamianie zanotowanych przez starożytnych historyków nazw „barbarzyńskich” ludów z etnoni-mami. Ówcześni historiografowie i kronikarze spisywali bowiem nie historie „narodów”, lecz dzieje elit militarnych i stojących na ich czele dynastii. Wzdłuż i wszerz kontynentu przemieszczały się konwulsyjnie nie „narody”, lecz migrujące wraz z rodzinami armie, które łączyły swój los z wybranymi przywódcami. Podstawowym obowiązkiem lidera, który chciał utrzymać dominującą pozycję, było zapewnienie doraźnej pomyślności swojemu „ludowi”. W razie niemożności uzyskania odpowiednich nadwyżek z zyskownego handlu lub produkcji „eksportowej” musiał szukać szczęścia w awanturniczych, mniej lub bardziej wymuszonych, migracjach, kreując tym samym heroiczno-mityczną tradycję dynastyczną.
To ich dzieje utrwalone w rodowej tradycji były głównym obiektem zainteresowania starożytnej, późnoantycznej i wczesnośredniowiecznej historiografii. To do nich odnosiły się nazwy: Ostrogoci, Longobardowie, Gepidzi czy Heru-lowie. To oni przymusem lub blaskiem swego powodzenia przyciągali gromady różnoctnicznych zwolenników w okresach doraźnych sukcesów i oni podejmowali decyzje o emigracji, licząc na skonsolidowanie swojej władzy w okresach porażek. To ich losy śledzili późnoantyczni autorzy nie zainteresowani osiadłą ludnością rolniczą, która doraźnych zmian sytuacji politycznej nie mogła ani obserwować, ani zrozumieć. Życic dominujących liczbowo (ale nie politycznie) mas, zajętych głównie uprawą ziemi, nic znajdowało odzwierciedlenia w pozostawionych relacjach. Tymczasem trwanie tej anonimowej, zakorzenionej lokalnie ludności było przecież warunkiem istnienia elit przywódczych, potrzebujących dużej liczby zwykłych producentów różnego rodzaju nadwyżek.
Gwałtowne zmiany układów geopolitycznych i przemieszczanie się różnoetnicznych elit nie oznaczały więc równie gwałtownych zmian demograficznych. Osiadła ludność rolnicza nie odczuwała bowiem jakiejś tożsamości narodowej czy solidarności terytorialnej, akceptując doraźną dominację polityczno-militarną. Opierając się na więzach krwi i współpracy sąsiedzkiej sama nie budowała struktur ponadlokalnych. Utrudniało to jej tworzenie większych organizacji, ale umożliwiało przetrwanie dzięki względnej łatwości adaptacji do zmieniającej się sytuacji etniczno-politycznej, kształtowanej przez migrujące elity przywódcze.