170 WACŁAW BERENT
szy ciężko, solidnie, jakby dla zrównoważenia tej pesymistycznej melancholii, jaką ich napawa filozofia Malthusa24 i Darwina nawet głupstwo występuje w szlafmycy zdrowego rozsądku lub w rozdartej szacie oburzenia, nawet interes stroi się w jubileuszowy frak społecznej zasługi. Ci ludzie mąją równowagę!... Panowie ci posiadają czasami córki na wydaniu. Jest to jedyne źródło, z którego sztuka może zaczerpnąć równowagi u społeczeństwa, oraz kapitalna ucieczka dla tych...
— Co uprawiąją profesję artysty — przerwał mu Muller.
— Chciałem cię tylko namówić, jak to co dzień czynię, abyśmy się pożenili bogato.
— Jestem codziennym i cierpliwym uchem twoich marzeń.
— Mamy długi, Miillerku, mamy przeraźliwe długi! — Jelsky rzucił się na fotel, wyprężył ramiona i ziewnął przeraźliwie. — Tb jest mego katzenjammeru26 zwrotka zwykle końcowa i najsmutniejsza... Aa! —- ziewnął po raz drugi. — W ogóle, jestem smutny; dość powiedzieć, że chcę pisać dramat... U-uch!... Jestem zmordowany... senny... Gdybym mógł obcować sam na sam z nieskończonością (w intymnym tete d tete27 bez dozoru teściowej ironii): jednym słowem, gdybym był współczesnym poetą, połknąłbym nawet nieskończoność... Świat bywa przeraźliwie nudnym tynglem... Uu! Jakże mnie strzyknęło w nodze!... Aktorzyska na scenie życiowej zmanierowały się doszczętnie i przestają już bawić... I ty,
24 Thomas Robert Malthus (1766—1834) — angielski ekonomista, twórca teorii ludnościowej głoszącej, że występuje stała tendencja do nadmiernego przyrostu ludności w stosunku do ograniczonych możliwości wzrostu produkcji żywności (w r. 1877 powstała Malthusian League propagująca kontrolę urodzin).
25 Charles Robert Darwin (1809—1882) — przyrodnik angielski, twórca teorii ewolucyjnego powstawania gatunków zwierzęcych i roślinnych w drodze doboru naturalnego.
26 Katzenjammer (niem.) — dosł.: koci lament; niesmak, złe samopoczucie po pijaństwie.
27 tete d tete (fr.) — sam na sam.
Miillerku, bywasz nudny z twym twórczym milczeniem... Co do mnie, lubię gadać pod wieczór, zanim zasnę; w przeciwnym razie gada we mnie melancholia... Zważ, proszę, że i wtedy coś gada, zawsze i ciągle gada... Sumienie bywa hałaśliwym młynem.
— Na małej wodzie — mruknął Muller.
— Trafiasz tym, jak w sedno, w genezę współczesnej twórczości poetyckiej... Mam dla siebie, prócz szacunku, i wyrozumiałość; ja wierszy nie piszę!
— Wiesz, Jelsky?... — Muller roześmiał się nagle i usiadł na łóżku. — Sądząc z wymowy i dowcipu, musiałeś dziś popełnić nie lada nikczemność. — Jelsky pochwycił poduszkę z kanapy i cisnął mu ją z rozmachem na głowę.
— Psycholog! — zaśmiał się w odpowiedzi.
Wnet potem nachmurzył się szlifując uważnie paznokieć środkowego palca u lewej dłoni.
— Do diabła, trzeba na jutro przygotować artykuł o Yve-cie... Mały, powiedz co o Yvecie! Podobała ci się Yvetta?... Ale jakże ta twoja biała rączka z loży? Ona się dopełniała z Yvet-ką w kontraście. Słuchaj, Muller, czy to dałoby się zużyć w sprawozdaniu — felietonowo niby?
— Można, wszystko można.
— Czy ci Yvetka nie przypominała kruka, a ta jej piosnka — żerowego krakania nad padliną? Zaś ta twoja — sęp.
Muller zerwał się znowu i mówił szybko w nagłym gorączkowym podnieceniu:
— Ta woskowa lala szeleszcząca jedwabiem, białe ciało na plakaty mydeł toaletowych, trup z przepychem ubrany, flakon ekscytujących perfum, beczka do wlewania w nią szampana. Ib nie mówi wcale, uśmiecha się tylko jak automat za każdym dotknięciem. Widzisz: sęp-śderwnik, z jego potwornym, ociężałym chłodem, z tą wstrętną sennością sytego ścierwem ptaka.
Jelsky jednym susem wyskoczył z fotelu i począ* krążyć rezolutnie po pokoju.