niu biurokracji inicjatywa ta przeciwstawić miała dynamizm nowo* czesnej cywilizacji. Fakt, że przemysł krajowy, pomimo swego rozwoju, zawiódł pokładane w nim w tej mierze nadzieje, był może największym niepowodzeniem programu.
Pozostawało rzemiosło. Mały warsztat od samego początku bliski był sercom organiczników. Posiadał rozliczne przewagi nad fabryką. Po pierwsze, wielki przemysł do końca stulecia koncentrował się w paru zaledwie okolicach, a na wielkich połaciach kraju, z tej czy tamtej strony Bugu i Niemna, był jeszcze praktycznie nieznany. Po wtóre, przemysł był w znacznej części w obcych rękach, rzemiosło było swojskie. W przemyśle pauper mógł co najwyżej marzyć o stanowisku subalterna, w rzemiośle spodziewał się dojść z czasem do tego, by sobie samemu być panem. Wreszcie warsztat łagodził traumatyczne procesy adaptacji wiejsko-szlacheckiej progenitury do nowych warunków życia w mieście.
Autor artykułu o szkołach dla terminatorów z roku 1878 nie czytał z pewnością Marksowskich analiz zjawiska alienacji, niemniej pisał: „Praca osobista, ale wolna, ale samoistna, która by wydawała produkta indywidualności robotnika znamię noszące, praca w otoczeniu rodziny, uwzględniająca własność, swobodę ludzką — oto nowy cel, który przed warstwami ludności przemysłowej stoi”71.
Cel nowy? Czy stary jak średniowiecze? Jeżeli nowy — to przecież nie dla warstw „przemysłowych”, lecz dla tych, przed którymi kryzys rolny, rusyfikacja szkół i urzędów i wyspowy charakter kapitalistycznego przemysłu zamykały inne drogi życiowe.
Drobnomieszczański charakter naszego pozytywizmu podkreślano wielokrotnie. Jak trafnie zauważył Stanisław Rychliński, bohaterowie powieści tendencyjnych z patosem deklamowali o wielkich wynalazkach wieku, ale w samym wątku fabularnym i w dziennikarskim poradnictwie wzorem był nie tyle budowniczy kolei transkontynental-nych, co poczciwy, oszczędny i zaradny rzemieślnik wedle Frankli-nowskiej miary72. Więc jeszcze raz „zniżenie ideału”? Czy może raczej rozdarcie między ideałem a przaśną rzeczywistością, rozdarcie, które cechowało wiele ideologii, romantyczno-niepodległościowej nie wyłączając?
S tkały dla termiruiorón jaka ttarmnk rttmiosbwtgo pot tęp u, „Przegląd Tygodniowy” 1878, cyt. * S. Rychliórtdm, Prac* organiczna w Królestwie Boiskiem, mps. Bibl. SGPiS, k. .134.
^ Ibidem, k. 60—63.
Ideologia pracy organicznej pobudzała aspiracje szlachty, mieszczaństwa i przede wszystkim inteligencji —ich dążenie do oświaty, do europeizacji kraju i do tworzenia dla siebie lepszego, bogatszego życia; zarazem zaś, z powodów całkiem praktycznych, musiała te rozbudzone aspiracje powściągać. „Wiedza to potęga”. Były więc sny o potędze, o podbojach przemysłowych i cywilizacyjnych, i były sny
0 posadzie, o jakimkolwiek zajęciu dla chleba.
Oczywiście, ta inteligencja „zbędna” i biedująca, o której tu mówimy, była tylko marginesem rosnącej rzeszy pracowników umysłowych. Trafiał tu zresztą element różnorodny: bo oprócz owych niedouczonych „ludzi do wszystkiego i do niczego” oraz wiecznych studentów także i specjaliści nie mający siły przebicia, a nie brakło
1 indywidualności dużej miary. Margines ten rozrastał się. Siedząc sytuację graniczną trzech najliczniejszych kręgów społeczno-zawodowych odkrywaliśmy za każdym razem takie samo zaklęte koło, z którego ani żywiołowo zmieniająca się gospodarka, ani myśl ideowa nie potrafiły znaleźć wyjścia. Czasem zdawać się mogło, że kraj stoi w miejscu.
Nie stał. Zmieniała się skala. Miasta rosły, budowano domy i szpitale, przemysł rozwijał się i modernizował. Wraz t* tym rosło zatrudnienie inteligencji zawodowej, tylko że wzrost ten był stale wolniejszy od wzrostu liczby poszukujących pracy i kariery.
Inteligencja zaboru rosyjskiego w połowie XIX stulecia zaczęła wchodzić w tę historyczną lukę, jaka we wczesnym okresie kapi-talizmu cechuje wszystkie kraje rozwijające się — do dnia dzisiejszego: lukę polegającą na tym, że wzrost aspiracji warstw mniej lub bardziej wykształconych gwałtownie wyprzedza stopę wzrostu ekonomicznego i poziomu życia mas. Wytwarzanie inteligencji i umysłowej elity w krajach biednych — zwłaszcza przy dostępie do uczelni zagranicznych — jest szybsze, łatwiejsze i tańsze od podniesienia poziomu potrzeb masowych i środków umożliwiających ich zaspokaja-/ nie. Liczba lekarzy rośnie szybciej niż liczba pacjentów. We współ* czesnych nam Indiach na jednego lekarza przypada kilkadziesiąt razy więcej ludności niż w Wielkie; Brytanii, ale to lekarze indyjscy pracują, i to licznie, w angielskiej służbie zdrowia, a nie odwrotnie. O pracę dla lekarzy łatwiej tam, gdzie ich już wielu, trudniej gdzie ich mało.
Charakterystyczna dla wielu krajów zacofanych przepaść między poziomem kultury elitarnej a warunkami życia i przeciętnym pozio- 26