68 Emile M. Cioran
Samotność użycza niezliczonych głosów tym, którzy zbyt wiele mają do powiedzenia, by móc jeszcze mówić!
Tajemnica melancholijnego śmiechu wynika z zagadki, która wkradła się dzięki słodyczy w melancholię. Wszystko, co łagodne, niewinne, czyste, mgłistość melancholii zalewa tajemniczym i nieważkim płynem, rozchodzącym się w nas jak upojny i delikatny zapach. Unosząc się nad wszystkim, uśmiech ten zatrzymuje się na wszystkim i niczym. Jego niezdecydowanie wzmaga jeszcze ogrom bezmiaru, ku któremu się kieruje. Genialny czy dyletancki, unosi się nad światem, a my nie wiemy, czy jest to uśmiech porozumienia, czy ekstazy. Wydzielająca się z niego nieokreśloność pociąga nas jak niewyjaśnialność tajemnicy. A im bardziej wydaje nam się, że rozumiemy, tym mniej pojęliśmy. Czy nie wystarczy jeden melancholijny uśmiech, by pospolita kobieta wydała nam się mieniącym się szlachetnym kamieniem? Czy melancholia nie przemienia oblicza nawet najbardziej pozbawionego wyrazu, użyczając głębi pustce wewnętrznej? Siła uroku uśmiechu stąd również wynika, że spotyka się go u bardzo różnych osób, które dzieli zarówno poziom wykształcenia duchowego, jak i wzniosłość ich ducha. Kiedy wynika on z wewnętrznego wyrafinowania, jest wzniosły; kiedy jest instynktowny, czyni pospolitość tajemniczą. W melancholii słodycz jest źródłem zagadkowego światła. To właśnie na tej nieokreśloności polega wyjaśnienie naszej niemożności nasycenia się nią, uznania pewnego dnia, że utraciła swój smak, zrozumienia jej i poznania. Wiedza nie może tu niczego zniszczyć, jej postęp jest bowiem tylko ciągłym samo-unieważnieniem.
Jak melancholia jest słodka, tak smutek — gorzki. W walce z nią wszystkie możliwe metody, wszystkie
sposoby i możliwości są właściwe. Jeśli bowiem nie mamy wystarczająco dużo siły, by pokonać raka smutku, zniszczy < >11 nas i strawi zgnilizną, nim jeszcze wybije nasza godzina. Nie możemy pozwolić, by pochłonął nas smutek. Znosić go możemy jedynie wtedy, gdy jest przepełniony poezją; gdy staje się rzeczywisty i konkretny należy gwałtownie w niego uderzyć. Nie zapominajmy, że do nas należą ciosy pięścią, krzyk, uderzenie w policzek, bieg, sport, kobiety, pospolitość — dzięki nim możemy z czasem wygrać tę walkę. Jedynie dzięki długotrwałemu smutkowi dane jest nam poznanie tego, co oznacza życie. Uczymy się żyć tylko dzięki własnym reakcjom; uczymy się żyć, walcząc z nieuchronnością losu, a w boju tym zaledwie osuszamy fontannę smutku. Czerpiemy z samych siebie w nadziei, że kiedyś całkowicie wyschniemy i będziemy mogli rozpocząć na nowo, inaczej, od samego początku, u czystszego źródła, o innej głębi i innej przejrzystości.
Skoro nie można uniknąć śmierci, oburzanie się z jej powodu jest bezcelowe i daremne. Im bardziej buntujemy się przeciwko niej, tym bardziej przekonujemy się, że nasze odczucie śmierci jest powierzchowne. Bunt wyklucza bowiem objawienie tego, co nieodwracalne i ostateczne, jak też nieuniknionej immanencji śmierci, która objawia nam się zawsze w chwili intensywnego doświadczenia lego zjawiska. Bunt przeciwko śmierci jest owocem /.rodzonym z inspiracji chwili; trwały i głęboki jest tylko lęk przed śmiercią. Nie możemy ciągle toczyć walki ze śmiercią, możemy jedynie w perspektywie czasu stłumić lęk przed nią. Trzeba nauczyć się umierać trochę mniej.
('zemu nie korzystać z wszystkich tych doświadczeń, które l>ozwalająnam zapomnieć o śmierci lub w których wydaje