gonistów przemawiających wprost od siebie. Do pomysłu dzieła, w którym widomie wystąpić nują takie zaświatowe — jak Wyspiański nazwał — osoby dramatu, w którym dla nich właśnie zastrzeżona będzie rola główna, prawdziwie jest już tylko ćwierć kroku. Z tej decyzji wyniknęła koncepcja Dziadów. Do tego więc, co w tamtym pomyśle jest najdziwniejsze i co tam nas wciąż jeszcze gotowe gorszyć, do unaocznionych scen z widmami, mógł znaleźć Mickiewicz podnietę w wierzeniach prostoty, w wiejskich praktykach obrzędowych; zawiązek dzida swego wywiódł ze skarbca wyobraźni ludowej. Źc zaś do tego skarbca odnosił się z pełnią szczerego szacunku — nie ma co raz jeszcze osobno zaznaczać.
W tym poszukiwaniu skojarzeń genetycznych tworzywa można się posunąć jeszcze dalej. Przechodząc do szczegółów zatrzymamy się chwilę przy tych „osobach dramatu". Wspomniało się, że sceny widmowe ułożył poeta w kształt tryptyku. Przy tym, jak zwyczajnie, scenom skrzydłowym nadał charakter pomocniczy, służebny; są potrzebne dla uwydatnienia sceny centralnej, najważniejszej, można by powiedzieć: jedynie ważnej. Idąc a minorc ad maius, zwróćmy najpierw uwagę na sceny obramiającc. I one jakoś tam są zahaczone o grunt rzeczywistości. Nic zatrzymamy się przy nich długo, zostały one bowiem w dawniejszych badaniach już wcale obszernie skomentowane.
Jeżeli uznać za trafne przypuszczenie Wilhelma Bruchnalskicgo, można by scenę z duszyczkami dzieci tłumaczyć jako dawny wędrowny motyw kaznodziejski, zasłyszany przez poetę może z ambony.*1 Scena zaś ze zjawą Dziewczyny okazuje się w pewnym stopniu odbitką utworu dawniej już przez poetę opracowanego, ballady To lubię, gdzie już był zużytkował ludową gadkę o duchach-chochlikach zwodzących na moczary. Obie te sceny ramowe w Dziadach przez swój charakter raczej pogodny, zaprawiony siclankowością, mają rolę pomocniczą, potrzebne są dla wydobycia kontrastu, zostały upodrzędnionc wobec wstrzą-sająccj, przeraźliwej sceny środkowej z Widmem Złego Pana.
Pod sugestią późniejszej, definitywnej wersji tej części Dziadów, a więc wzbogaconej już w przemożne, dominujące wątki osobiste, w szczególności erotyczne, tracimy na ogół z oczu charakter, jaki miał utwór w postaci pierwotnej, w sobie zwartej i samoistnej, kiedy to nic wchodził jeszcze w grę żaden zamysł włączenia go w większą kompozycję. Struktura jego miała wówczas inną zasadę artystyczną, zarazem inną także wymowę ideową. Scena centralna mieściła tam istotę rzeczy, tworzyła samoistny rdzeń i nadawała całości najwyrazistszy sens, a nawet patos etyczny. Wyznacznikiem tego sensu była sprawa Złego Pana. Jej ponury, wstrząsający efekt, wyeksponowany kontrastowo, nic został tam niczym innym osłabiony, stanowił ognisko tematyczne główne. Dziady w za wiązkowy tu ujęciu stanowią zwartą, zamkniętą w sobie, udramatyzowaną balladę o tyranie — Upiorze.
Zaznaczmy mimochodem, że tak też właśnie zostały one pojęte przez kolegów, pierwszych czytelników. W maju 1823 r. pisał Zan do F. Malewskiego: „Czytałeś Upiora, przeczytasz Dziady." a O czym tu mowa? Malewski w grudniu 1821 r. wyjechał był do
W. Bruchnalski, Mickiewieziana. U jednego iridla, „Słowo Polskie" 1920, nr 599.
** Korespondencja A. Mickiewicza, 1.111, Paryż 1880, t. 6. — Dodać można, że na tej to właśnie wzmiance oparł Tretiak swe bałamutne twierdzenie o primogeniturze Upiora (rob. Mickiewicz w Wilnie i Kownie, t. Ul, Lwów 1884, t. 22).
2Ó
Warszawy, a od lata 1822 r. przebywał w Berlinie. Utwór rękopiśmienny Mickiewicza mógł on czytać przed wyjazdem, a więc w lccie czy w jesieni 1821 r. Nic może tu zatem być mowy o tak zatytułowanym wierszu niby prologowym, ten powstał przecież dopiero w lutym roku 1823 i Malewskiemu nie mógł być jeszcze znany. Czytał on więc Dziadów część II w pierwotnej, krótszej wersji, niechybnie w omawianym tu odpisie Czeczota. Tę właśnie wersję Zan nazywa Upiorem, w tamtym gronie zapewne nic on jeden.
Ale jeżeli Zły Pan jest upiorem, duchem piekielnym, jakimże prawem znalazł się on na Dziadach, i to jako zjawa centralna, główna? Radawnica była przecież dla dusz czyśco-wych. Prawda, zaraz u wstępu zaklęcia wzywa się w Dziadach spośród dusz i taką również, co „w smole płonie". Według pospolitego zaś mniemania w smole płoną dusze piekielne, potępione wieczyście, którym więc ani msza, ani pacierze, ani cym mniej posiłek w niczym pomóc nic mogą. Jakżeż Ksiądz może je tu przyzywać? Bo też niekoniecznie o nie chodzi • w zaklęciu. Wśród dusz pokutujących są według wyobrażeń ludowych i takie, co męki znoszą w przedmiotach ziemskich, co je „w piecu gryzą żary", w wilgotnych czy smolnych patykach, skąd żaląc się piskiem dają znać o sobie. Sam pamiętam, że gospodyni, usłyszawszy taki pisk z płonącego patyka, szeptała: „Wieczne odpoczywanie racz mu dać. Panie...", a więc modliła się jak za duszę czyścową. Ale taka konkordancja nic jest nawet konieczna.
Według pierwiastkowej koncepcji (później dopiero zmienionej) piekielna zjawa Złego Pana, potępieńca, przychodzi na obrzęd osobno nic wezwana. I to nic odbiega od wierzeń ludowych, według których dostęp mają tam dozwolony także dusze występne. Widać, że i tu nic poradzimy sobie bez kręgu wierzeń prawosławnych o duszach, które nawet wyroku potępienia doczekają się dopiero na sądzie ostatecznym. Czytamy o tym w relacji A. Lednickiego, który zapamiętał z młodości wyjaśnienie, że „nawet pokutnicy wielcy są wolni na ten dzień od katuszy piekielnej". O tym samym mówi podany przez Dcmt-chowicza fragment innej pieśni obrzędowej limika, zawierającej skargę duszy potępionej:
I Bek mene nie złubyw,
Wceznym pchłom nadilyl —
Jakiż Ja neszezasnyj...
Wziąć więc trzeba pod uwagę wzgląd i ten jeszcze. Dodane tu przez poetę później osobne zaklęcie zwraca się właściwie również do duszy nic spoza bram pieklą, ale do upiora w ścisłym sensie, tzn. duszy mimo śmierci od ciała jeszcze nic odłączonej i z nim pospołu cierpiącej. Na dobrą sprawę zatem niekonsekwencja nic jest tu konieczna i odstępstwa od folkloru nie ma. '
śledząc za ziarnami realiów w substancji twórczej wczesnych DzioA>w podnieść z kolei musimy jeszcze jeden szczegół. Badacze już dawniej przypuszczali, że Widmo Złego Pana mogło w jakimś stopniu opierać się o konkretną podniecę realną. Już S. Stankiewicz*1 związał je z legendą o właścicielu majątku Uznohy koło Baranowicz, którego okrucieństwa przy karaniu poddanych za szkody wyrządzane w lesic dworskim zapisały się szeroko w pamięci ludu okolicznego. Nagłą śmierć jego poniesioną przy pożarze lasu interpretowano
** S. Stankiewicz, Pierwiastki białoruskie w polskiej poezji nemamtpesmej, Wilno 1936, l 8J.