gdyby ona przenikała wszystko i nic nie mogło jej przysłonić.
Nieraz w tych ostatnich czasach wchodził do bawialni, gdzie spadł z drabiny, do tej bawialni, którą sam ozdabiał, za którą — myślał o tym z jadowitym uśmiechem — za której urządzenie zapłacił życiem, bo wiedział, że choroba zaczęła się od tego uderzenia; wchodził i spostrzegał na politurowanym stole ślad jakiegoś ostrego przedmiotu. Szukał przyczyny i znajdował ją w brązowym ornamencie albumu, odgiętym z jednej strony. Brał do ręki album, cenny, przez niego samego zebrany, i gniewał się na niedbalstwo' córki i jej przyjaciół — to kartki były rozdarte1, to fotografie poprzekładane. Poprawiał wszystko starannie, doprowadzał do porządku ornament.
Potem przychodziło mu na myśl, aby całe to eta-blissement1 z albumami przenieść w inny kąt, do kwiatów. Wołał lokaja; albo córka, albo żona przychodziły na pomoc; nie zgadzały się z nim, protestowały, on kłóci|: się, irytował, ale właśnie to było dobre dlatego, że nie pamiętał wtedy o niej, nie spostrzegał jej.
Ale nagle żona powiedziała, kiedy sam przenosił meble: „Pozwól, ludzie przeniosą, znowu coś sobie zrobisz” — i nagle ona błyskała zza parawanu, widział ją. Błysnęła, jeszcze ma nadzieję, że ona się ukryje, 'zniknie, ale mimo woli przysłuchał się — tam W: boku 'tkwi wciąż to samo, tak samo boli głucho jy już nie można o tym zapomnieć, on a wyraźnie spogląda na niego zza kwiatów. Po co to wszystko?
„To prawda, że przy tej firance, jak w ataku na froncie, straciłem życie. Czyż to możliwe? Jakie to straszne i jakie głupie. To nie może być. Nie może być, ale jest.”
Szedł do gabinetu, kładł się i znowu zostawał na osobności z nią, Oko w oko :z nią; nie ma z nią co robić. Tyilko trzeba patrzeć na nią i stygnąć pozwoli.
VII
Jak to się stało w trzecim miesiącu choroby Iwana Ilicza, nie -można powiedzieć, dlatego że wszystko szło krok za krokiem, niepostrzeżenie, ale stało się tak, że jego żona i córka, i syn jego, i służba, i znajomi, i doktorzy, a co najważniejsze — on sam wiedział, że całe zainteresowanie innych jego osobą polegało już tylko na tym, czy wreszcie prędko zwolni miejsce, uwolni żywych od skrępowania, jakie powodowała jego obecność, i sam się uwolni od swoich mąk.
Spał coraz mniej; dawano mu opium i zaczęto za-strzykiwać morfinę. Ale to nie polepszało jego samopoczucia-. Męczące otępienie, jakiego doznawał w półśnie, na razie tyilko* przynosiło ulgę jako coś nowego, ale potem stało* się tak samo albo jeszcze bardziej męczące niż wyraźny ból.
Przygotowywano mu specjalne potrawy podług przepisu lekarzy, ale potrawy stawały się dla niego coraz bardziej bez smaku i coraz bardziej wstrętne.
D>la jego wypróżnień zrobiono także specjalne urządzenie; za każdym jednak razem była to prawdziwa męka. Męka z powodu brudu, nieprzyzwoitości i odoru, z powodu świadomości, że w takiej rzeczy bierze udział jeszcze jeden człowiek.
Ale przy tej najnieprzyjemniejszej sprawie zjawiła się właśnie pociecha. Chłopiec kredensowy Gerasdm przychodził zawsze wynosić jego stolec.
Gerasim był czystym, świeżym, dobrze odżywionym na miejskim wikcie młodym chłopem. Zawsze wesoły, pogodny. Z początku widok tego zawsze czy-
397
urządzenie