i zasad, ale wiele z nich zmyły łzy Loono. W każdym razie nie miałem już żadnych złudzeń co do swojej wyższości kulturalnej. Kiedy nastał głód, miejscowa misja przysłała Ikom dwóch katechetów jyywodzących się z ich plemienia: piętnastoletniego chłopca i jego dziesięcioletniego pomocnika. Obaj nosili nieodłączne atrybuty chrześcijaństwa i postępu — szorty — i trzymali w rękach różańce, żeby wszyscy widzieli, jacy są święci. Oznajmili, że przysłano ich, aby nauczali Ików, bo misjonarze słyszeli, że panuje tu głód, i chcą im pomóc. Przyjadą więc za trzy dni z mnóstwem żywność# i rozdadzą ją wszystkim, którzy się wykażą gorliwością religijną^ potem wezmą starych ludzi do Kasile, gdzie fcędą ich żywić i utrzymywać. Na te słowa Ikowie na swój specyficzny sposób zaczęli wyrażać radość, co się objawiało zacieraniem rąk, chytrymi uśmieszkami i klepaniem się po brzuchu. Wszyscy chętnie zaczęli się uczyć katechizmu i pieśni religijnych. Była właśnie pora prac w polu, toteż podczas nauk porannych frekwencja nieco spadła. Ale młody katecheta — obrzydliwy spasiony potwór, taki tłusty, że spodenki pękały mu w szwach — zagroził spisaniem imion tych. którzy nie przyszli, i w rezultacie porzucono prace połowa* a echo niosło do nieba słowa chwały boże].
Czwartego dnia wstaliśmy wcześnie i zgromadzony tłum począł śpiewać pieśni, żeby misjonarze zaraz po przyjeździe mogli się naocznie przekonać, jak dobrze Ikowie wyuczyli się lekcji. Ale tuż przed dziewiątą śpiewy ucichły, a dwaj katecheci wywijali różańcami z coraz mniejszym zapaleni. Zaczęto przebąkiwać o powrocie na pola, ale z drugiej strony przeoczono by wtedy chwilę, w której przybędzie żywność, czyli misjonarze. W południe ktoś wszczął fałszywy alarm i znów wszyscy podjęli śpiew, spoglądając z nadzieją na krętą górską ścieżkę. Potem zaczęto obrzucać chłopców kąśliwymi uwagami, lecz oni byli równie zaniepokojeni jak reszta, a żywność wciąż nie przybywała. Piątego dnia nic się nie zmieniło, tylko śpiewy ustały, ale pracy na polu raz jeszcze zaniechano, wciąż licząc na spełnienie obietnicy. Misji#* narze nie przybyli, nie podali też słowa wyjaśnienia. Prz.cz. cały czas, jaki tam spędziłem, ani oni, ani miejscowy lekarz w ogóle się nie pokazali. Ale od czasu do czasu przysyłano szorty i różańce, a czasem krzyże dla tych najlepszych, którzy zawsze — jak zauważyłem — mieli też najpełniejsze żołądki.
Biorąc pod uwagę Jx> wszystko, a także moje własne zachowanie i podejście, .nie miało zupełnie sensu obstawanie przy tradycyjnym pojęciu moralności. Był to jeszcze jeden wygodny i przyjemny zbytek, do którego powszechnie się stosowano w czasach dobrobytu, ale taki, który w chwili' zagrożenia może i powinien zostać odrzucony tak jak re-ligia, wiara, prawo, rodzina i inne zbędne dodatki, stające się wtedy zawadą. 'Jeżeli pomazańcom bożym ciężko jest ruszyć się z wygodnych kwater i rozstać na chwiię z dzbanami wina i mrożoną wodą sodową, żeby wygłosić choć słowo otuchy, i wysyłają w tym celu dwóch spasionych byczków w szortach i z różańcami, którzy mają uczyć modłów oraz śpiewów, to nie czułem się na siłach sądzić Ików zbyt surowo za to, że pozwalają starym ludziom odejść z tego świata możliwie szybko i spokojnie. Ale nadal nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego ci, którym brak czegoś więcej niż wina i wody sodowej, chcą w takim świecie żyć, a większość młodych Ików tego chciała.
Kiedy Ngorok miał dwanaście lat, był już dorosłym mężczyzną. Lomer, jego starszy brat, w piętnastym roku życia zaczął opadać z sił — kiedy pracował w polu albo coś niósł, twarz mu wykrzywiał wyraz cierpienia, które nie było bólem fizycznym. Dwudziestopięcioletni Giriko miał w istocie lat czterdzieści, czterdziestoletni Atum sześćdziesiąt pięć, a ci najstarsi, może zaledwie pięćdziesięcioletni, wyglądali jak ludzie wiekowi. Ja sam, mając lat czterdzieści, byłem od nich wszystkich młodszy, bo wciąż jeszcze cieszyłem się życiem, gdy ich już w trzecim roku życia nauczono, że taka postawa człowiekowi dorosłemu nie przystoi. Ale zachowali wolę przetrwania i dla tych, którzy długo zdołali się przy życiu utrzymać, mieli niejaki szacunek. W tym szacunku dla ludzi starych upatrywałem przebłysku nadziei, chociaż sposób, w jaki ich traktowano, tę nadzieję właściwie niweczył.
— Starzy ludzie — mówiono — nie mają oczu ani nóg. Miedzi mają oczy i nogi.
Zastanawiałem się, dlaczego nie przywiązywano wagi do rąk, ale naturalnie/ w życiu łka najważniejsze jest to. żeby jako pierwszy zobaczył żywność i dotarł do niej przed innymi. Oto najprawdopodobniej całe wyjaśnienie, gdyż Ikowie nie bawią się w subtelnością Kiedy panował głód, młodzi byli zaniepokojeni, a starzy markotni i skłonni do iry-
187