ry prozą, ogłoszone w Forpocztach, są wypowiedzią w imieniu grupy, czymś w rodzaju spowiedzi, wyjaśnienia czy nawet manifestu. Teksty te określają „inność” osobników nazywanych „chorymi” i próbują wyjaśnić powody owej inności.
fiesy,
Dopiero za parę lat napisze Komornicka utwór, który już sam by wystarczył, aby o tej dziwnej autorce nie zapomnieć. Są to wydrukowane w 1902 r. w „Chimerze” Biesy. Nawiązujące do Dostojewskiego zarówno poprzez tytuł, jak i poprzez przyjęcie koncepcji „nie doradzonej” 14, są Biesy najwyższym punktem dojścia autoanalitycznej, pierwszoosobowej prozy spowiedniczej; tej prozy, która rozwijała się głównie w latach dziewięćdziesiątych XIX w. Są jednocześnie od niej w wielu punktach różne. Autorka zrezygnowała tu z powtarzania — za Bourgetem — diagnoz społecznych dotyczących dekadentów (tak było w Szkicach) czy za Wacławem Nałkowskim apoteozy nerwowców.(Stworzyła tekst przejmujący, mający wszelkie cechy autentycznego osobistego wyznania. Ta wiwisekcja dokonana na samej sobie (mamy oczywiście na myśli podmiot narracji) przeniknięta jest bezlitosną w swej dociekliwości pasją wytłumaczenia swojego wyobcowania. Procesowi autopoznania, zdobycia okrutnej samowiedzy (używa się tu określeń: inkwizycja, tortury) towarzyszą objawy chorobowe: bezsenność, nieustanne drganie nerwów, zgroza widzeń, rozsadzający czaszkę nadmiar sił, „bielmo konwulsji”. Nie przynosi ulgi ów proces rozpoznania własnej sytuacji: prowadzi do skrajnie negatywnej oceny samej siebie („Nieudana próba! poroniony płód!”) i swojego życia, które napawa wstrętem i obrzydzeniem. Samobójstwo nie stanowi rozwiązania, i to nie tylko dzięki mocnemu instynktowa życia. Przede wszystkim — na skutek wyznawanej teorii o powtarzaniu swego przeznaczenia w wiecznościi.Następuje wizja totalnego odrzucenia Odmieńca zarówno w sferze materii, jak i w sferze duchowej; zarówno tu, jak i w wieczności. Odmieńca! Już tu pojawia się ta nazwa dodana w czasie choroby do nazwiska Włast.
(T6
Aż trudno uwierzyć, że taki właśnie tekst, spontaniczny, płynący niejako gdzieś z trzewi, jest jednocześnie tekstem pełnym „bogatego mówienia”. Ileż tu trafnych metafor, porównań i peryfraz użytych w celu określenia stanów psychicznych! Dla swojej sytuacji w społeczeństwie: „dzikie źrebię zagnane w przegrody”, „ziarno przywalone górą piachu”, „szamotanie się szczenięcia wrzuconego do gnijącej studni”. Dla wyrażenia swojej dojmującej samotności: „strome ściany samotności”, „więzienie z odwróconych pleców”, „bezludny plac zamknięty wymarłymi domami”. Dla określenia bezwyjściowej sytuacji: „dół kompostowy”, „gnijąca studnia”, „stęchły loch”, „jaskinia bez wyjścia”. Dla zasugerowania nieprzenikalności innych „duszyczek”, które na darmo pragnęła zgłębić: „zadymione lusterka”, „wymateracowana cela”, w której zostaje stłumiony każdy głos. Tego rodzaju konkretne obrazy zmieniają się, kiedy autorka przedstawia akt poszukiwania samowiedzy jako błądzenie po niezgruntowanych głębinach, wśród „dziw-nokształtnych zjawisk”: „Żaden obraz nie trwał w mym spojrzeniu, każda masa rozpływała się w mych palcach, każdy ton rozszczepiał w uchu, — mgła stawała się głazem, głaz rozsypywał się w mrowisko”. W końcu powstaje obraz zupełnie surrealistyczny:
W tym chaotycznym organizmie mózg płynął z krwią w żyłach, — płuca wzbierały poza gardło i dyszały na powietrzu, ogromne i sine, — serce wpijało się we wnętrzności, włosy zamieniały się w ręce, — a z ramion wyrastały głowy.
Jak dziwnie przedstawia się w tym utworze przejście do pejzażu wewnętrznego! Ten typowy dla epoki chwyt wyrażający wnętrze psychiczne został przedstawiony jako swoisty akt... fizjologiczny: „rozstępowały się ściany mej czaszki” lub „światłość miesięczna przebijała ściany głowy” (czy chodzi o zasugerowanie silnego bólu głowy?), i dopiero
17