114
ron i Onka w pierwszej parze — kierują się na prawo. Baron nuci melodię walca, którą przedtem, grał na fortepianie. Onka wtóruje mu. Nucą oboje, wpadając w ten nastrój rozbawienia, który panował na początku sceny. BARONOWA Pan wierzy w czarownice?
STUDENT Wszystko jedno.
BARONOWA Nie jest pan zbyt uprzejmy.
STUPENT Pani mąż był łaskaw mi powiedzieć to samo. BARONOWA Pan go nie lubi?
STUDENT Ja go nienawidzę.
BARONOWA Doskonale pana rozumiem.
Obie pary wychodzą na prawo. Onek stoi oniemiały. Z domu wychodzi Garbus, w długiej do ziemi pelerynie. Niesie koszyk i zapaloną latarnię. Nie zwracając uwagi na Onka zbiera butelki ze stołu i wkłada je do koszyka. Wychodzi na prawo.
Onek idzie powoli na prawo, z przerwami, przystając co parę kroków. Nagle odwraca się, pędem wraca do stolika, duszkiem wypija to, co zostało w jego kieliszku, i wybiega na prawo, za resztą towarzystwa.
Wyciemnienie.
SCENA 9
Świt — pochmurny, chociaż jest już po deszczu. Na ganku, w fotelu na biegunach, siedzi Onek, owinięty w koc. Drzemie z otwartymi ustami, z głową przechyloną na ramię, jedna ręka zwisa bezwładnie. W pozycji dramatycznej % nieruchomej, w zastygłej konwulsji, jak pasażer, który zasypia o świcie pokonany męką nocy spędzonej w pociągu. Pochrapuje od czasu do czasu.
Opodal resztki wczorajszego bankietu. Tak, jak je pozostawiono w poprzedniej scenie. Wygasłe lampiony..
Na ganek wychodzi Baron w bonżuręe, z filiżanką gorącej herbaty, bez spodka. Przekłada filiżankę z jednej ręki do drugiej, ponieważ filiżanka parzy go w palce. Staje obok i mieszając herbatę łyżeczką patrzy przed siebie., BARON Jeszcze ich nie ma? (Onek budzi się z gwałtownym chrupnięciem) Jeszcze ich nie ma?
ONEK Co?
BARON Ładny z pana wartownik. Zasnął pan. na posterunku.
ONEK Która godzina?
BARON Czwarta.
ONEK Jeszcze ich nie ina?
BARON Właśnie o to pytana. iJŚiii.
Onek odtoija się z koca. Wstaje,
ONEK Skąd pan wziął herbatę?
BARON Z kuchni.
Onek kieruje się do drzwi* zmienią zdanie i zagracą, schodzi z ganku. Rozgląda się
ONEK Przestało padać, (wraca na ganek) Może im się ęo stało...
BARON Nie sądzę. Są pod dobrą opieką.
ONEK Na pewno zabłądzili.
BARON Nie wydaje mi się. On jest tutejszy,
ONEK To dlaczego ich jeszcze nie ma?
Baron siada na poręczy ganku i z lubością wypija łyk herbaty. Onek kicha.
BARON Przeziębił się pan?
ONEK Chyba. Zlało mnie do nitki.
BARON Nie tylko pana.
ONEK A mówiłem...
BARON Znowu pan zaczyna?
ONEK Jak to się stało właściwie, żeśmy się pogubili..; BARON Czemu się pan dziwi. No, burza: ulewa,..
ONEK To była pańska wina. Ja chciałem pójść na lewo. BARON ...A ja na prawo. Skąd pan wie. że oni poszli akurat na lewo?
ONEK Bo ich nie było na prawo.
BARON Mogli pójść prosto.
ONEK Piekielna noc.
BARON Romantyczna.
ONEK Reumatyczna. Łupie mnie.
BARON Tak, las był nieco wilgotny.
ONEK A niech to wszyscy diabli!
BARON Pańska żona była raczej w dobryin nastroju.
Onek siada znów na fotelu.
ONEK Nie rozumiem, co oni robią tak długo.
BARON Przechadzają się, zbierają poziomki, podziwiają przyrodę...
ONEK Głupstwa pan opowiada.