.(O WYGRAŁEM, CO PRZEGRAŁEM, A CO DIABLI WZIĘU'~
Dopóki człowiek pracuje w tym samym miejscu, nie widzi całej biedy, jaka gnieździ się w państwowych szkołach. Kiedy jednak łączy się pracę w dwóch różnych placówkach, bieda tej gorzej kłuje mocno w oczy. Przez kilka lat biegałem z jednego miejsca pracy do drugiego i za każdym razem dosłownie skręcało mi żołądek. W państwowym liceum miałem do dvspozyqi siebie, uczniów i tablicę oraz wciąż brakującą kredę, natomiast w szkole prywatnej prowadziłem lekcje w sali multimedialnej. Rano tkwiłem w epoce kamienia łupanego, a od południa zaczynałem korzystać z wynalazków* XXI wieku. Do takiego rozziew’u nie można się przyzwyczaić. Zacząłem myśleć o tym, aby także w państwowym liceum mieć, a nie tylko być.
Potworną biedę w szkole zauważają też rodzice uczniów. To dzięki jednemu z nich mam służbowy magnetofon, dzięki innemu w sali jest magnetowid, a w pokoju nauczycielskim porządny czajnik. Po pewnym czasie zwyczajem stało się, że rodzice maturzystów' pozostawiają po sobie w szkole znaczącą pamiątkę. Jedni ufundowali bardzo potrzebny zlew', aby nauczyciele nie biegali po w'odę na herbatę do toalety, inni sprezentowali porcelanowy serwis do kawy na 40 osób. Zdarzały się prezenty niezbyt przemyślane, na przykład sprzęt do solarium, oraz bardzo potrzebne, na przykład komputer. Niektórzy rodzice wykładali znaczne pieniądze, dlatego w szkole powstały oryginalne sale lekcyjne, jak chociażby XIX-w'ieczny salonik literacki czy sala europejska albo pracownia antyczna z kopiami greckich rzeźb, mozaikami i freskami. Inni wspierali nas wiasną pracą lub ułatwiali dotarcie do sponsorów. Dzięki iniqatywie uczniów i ich rodziców’ powstała chociażby klasa przypominająca salę posiedzeń sądu. Meble przekazał nieodpłatnie jeden z łódzkich sądów rejonowych. Bez wsparcia rodziców’ szkołę dawmo zjadłyby myszy.
Można być podejrzliwym wrobec inicjatyw rodzicielskich. Ktoś mógłby pomyśleć, że dają tylko ci, którzy czegoś chcą w zamian. Tak też się zdarza. Ktoś w*płaca na komitet rodzicielski tysiąc złotych i oczekuje samych piątek dla syna lub córki. Ktoś inny przywozi jakiś sprzęt i jest pewien, że dziecko zda do następnej klasy. Pewma matka przez cały rok szkolny zaopatrywała szkołę w papier toaletowy, papierowe ręczniki i inne środki czystości, i rzeczywiście było to coś za coś. Jednak takie postawy spotyka się coraz rzadziej. Coraz więcej osób nie może ścierpieć, że dzieci uczą się w warunkach uwłaczających ludzkiej godności. W hałasie, gdyż okna się nie domykają, w brudzie, gdyż praca wroźnych to duży koszt dla miasta, więc się oszczędza, bez dostępu do podstawowych narzędzi pracy. Na kilkuset rodziców’ zaw’sze trafi się kilka osób majętnych, szczerych i otwartych na potrzeby
151