nego faceta, który znał... i tak dalej. Nim nastał wieczór, samochody zjechały, by zaprezentować się po raz drugi, a Pere Hen-i i negocjował skomplikowane kombinacje opcji i prerogatyw, aby ubezpieczenie mogło objąć wszystko, co tylko się da. Ostatecznie kupiłem samochód Rona Nelsona za pieniądze pożyczone od misji i załadowałem go niezbędnymi produktami, gotów natychmiast wyjechać w teren. Rozmaici ludzie użyczyli mi materiałów gromadzonych podczas dwudziestu z okładem lat spędzonych w krainie Dowayów, a dotyczących nie tylko zagadnień lingwistycznych, ale też zasad określania pokrewieństwa (całkowicie błędnych) i wszelkiego rodzaju etnograficznych drobiazgów, które dały mi możność przekonania Dowayów, że wiem o ich kulturze zdecydowanie więcej, niż na to wygląda, u zatem wykryję wszelkie ich półprawdy i wykręty z największą łatwością. Jeszcze w Anglii nawiązałem korespondencję z dwoma badaczami Letniego Instytutu Językowego, którzy wyposażyli mnie w listę słówek, schemat systemu czasownikowego i podstawowych fonemów, czułem się więc tak dobrze wyekwipowany, jak powinienem. Naiwnie wyobrażałem sobie, że wyruszę w busz następnego dnia o świcie, gdy powietrze jest czyste i rześkie, by rozpocząć od podstaw gruntowną analizę kultury mojego własnego prymitywnego ludu. I znowu biurokracja sprowadziła mnie na ziemię.
Rozrośnięty i przestarzały francuski system administrowania oraz afrykański klimat kulturowy tworzą kombinację zdolną wykończyć najwytrwalszego. Moi gospodarze zwrócili mi uwagę w sposób delikatny, z pełną zażenowania wyrozumiałością, rezerwowaną zwykle dla nie uświadomionych lub tępych, że nie mogę wyjechać z miasta moim peugeotem 404 bez uporządkowania spraw papierkowych. W rozmaitych miejscach miałem bowiem napotykać żandarmów, którzy nie interesują się niczym innym, jak tylko kontrolą dokumentów. Po-n ieważ trudno przewidzieć, który z nich potrafi czytać, a który nie, próba blefu mogła być podjęta tylko w razie wyjątkowej potrzeby.
Udałem się do prefecture z potrzebnymi dokumentami w dłoni. I tu rozpoczęła się niepojęta i w najwyższym stopniu skomplikowana procedura. Powiedziano mi, abym uiścił opłatę w wysokości stu dwudziestu funtów, i po niewielkich, w stosunku do oczekiwanych, przepychankach oraz umiarkowanej arogancji zdobyłem papier, który miałem zanieść do ministerstwa finansów. Tam odmówiono jego przyjęcia z uwagi na fakt, że nie było na nim znaczka skarbowego za dwieście franków, która to kwota miała pokryć koszta administracyjne. Znaczki skarbowe, zgodnie z regulacją wprowadzoną wyjątkowo na ten jeden dzień, należało kupić w urzędzie pocztowym przy stanowisku z napisem „paczki”. Na poczcie nie mieli znaczków tańszych niż dwieście pięćdziesiąt franków, wziąłem więc, jaki mieli. W ministerstwie finansów uznano moje postępowanie za niewłaściwe i sprzeczne z obowiązującymi zasadami. Postanowiono odwołać się do decyzji inspektora. Niestety, jak stwierdzono z żalem, inspektor został „zatrzymany na służbowym obied^ie”, ale miał niebawem wrócić. Tego dnia wszakże nie wrócił. Spotkałem tam wierzącego w przeznaczenie taksówkarza, człowieka z plemienia Fulanów, wyciszonego, czerpiącego w tych tak niepomyślnych czasach pociechę ze swej muzułmańskiej religii. On także zaangażowany był w nie lada przedsięwzięcie — aby opłacić rachunek za elektryczność, miotał się między jednym urzędem a drugim, próbując wziąć któraś z nich przez zaskoczenie. Witano go z coraz większym ńiezadowoleniem i chyba jako karę za swój nieprzyzwoity pośpiech potraktował fakt, że mój kawałek papieru został postemplowany przez stosowne władze i że znalazłem się na kolejnym etapie załatwiania sprawy już po trzech godzinach. Następnego dnia odwiedziłem powtórnie urząd, od którego zacząłem, i wymieniłem papiery na jakieś inne, także w trzech egzemplarzach; te z kolei wymieniłem po kilku godzinach na jeszcze inne, ostemplowane w urzędzie na drugim końcu miasta (z krótkim powrotem do punktu wyjścia po kolejne znaczki skarbowe). W ministerstwie finansów natknąłem się na mojego taksówkarza, pogrążonego w modlitwie, przekonanego, że tylko interwencja sił wyższych może mu pomóc. Poszedłem w swoją stronę.
Z końcem następnego dnia wydałem już prawie dwieście funtów i zmierzałem ku końcowi mojej odysei. Mężczyzna z prefecture, z którym miałem do czynienia na samym początku, przyjął mnie tym razem z radością i przegonił innych petentów, by móc mi zaoferować krzesło.
35