wiedzi, jak np.: „zabicie wolnego czasu kręcić”.
■MM
,powód prosty: żeby coś się zaczęj
Po spektaklu poprosiłem wykonawców o pisemną, anonimową wyporna leniał ich motywacji do udziału w żmudnej przecież robocie. Prawie wszy? starsi (powyżej 40-tki) uczestnicy spektaklu podkreślili motywy patrioty^ i religijne; także chęć podtrzymania tradycji polskich, znajomości języka, Młodsi z nich wyjątkowo tylko przyznawali się do podobnych motywacji. pjsJ] natomiast o tym, że „przedstawienie dawało radość”, „kontakty z ludźmi”; pg razy podkreślono chęć zapoznania się z lokalną Polonią (sic!), niekiedy za&J czano ambicje aktorskie, a zdarzały się i takie rozbrajające szczerością wyp0
iolr nn • •łokciu u/nln^im r^acu" nnu/m nroc(V* 7ftnu r*nć cia .
Kończąc ten wątek, jak i całe nasze dzisiejsze spotkanie, dodam parę ty|L drobiazgów o ujawnionych, niejako przy okazji, jeszcze innych skutkach inicja. tywy. I tak np. wszystkie spektakle rozpoczynały się zawsze z minutową dokładnością, co dla Polonii, a i jej gości, było sporym zaskoczeniem, bo przecież j^ pamięć ludzka sięga nigdy Polacy niczego nie potrafili punktualnie zacząć Przedstawienia miały starannie opracowane polsko-angielskie programy; wręczane za darmo, bo taki jest amerykański obyczaj. Koszty przedstawień pokryte zostały z wolnych datków; w sumie zebrano bodaj kilka tysięcy dolarów. q} jednak było chyba najważniejsze, to fakt, że po spektaklach wcale nierzadkie i ^ po obu stronach „rampy” były łzy wzruszenia. 1 one są najlepszą odpowiedz na pytanie „po co” komu teatr.
TRZECIA:
CZĘŚĆ I: TEATR PRZESZŁOŚCI
Na tak postawione pytanie odpowiedź brutalna może być zasadniczo prosta: dobry czyli potrzebny, albo zły czyli niepotrzebny, zaś zawsze decydowali i decydują o tym wspólnie - aktorzy i publiczność. Dobry teatr - to taki, który interesuje obu partnerów; zły - to taki, który albo dla jednej, albo dla drugiej strony jest przymusem, a nie wyborem. Najczęściej wyborem połączonym z przyjemnością lub pożytkiem.
Powiecie, że trudno sobie wyobrazić teatr, w którym aktor jest nim znudzony, lub wręcz go nie chce. To nie takie proste. Pomijając niemal powszechny moment tremy i częste chwile zniechęcenia przy ciężkiej pracy nad tworzeniem spektaklu, gdy wydaje się, że najlepiej byłoby zmienić zawód, pamiętajmy o takich okresach w dziejach teatru, gdy aktorem bywało się z przymusu. W staro-| żytnym Rzymie zawód ten był przynależny niewolnikom i w niektórych ■odmianach niewiele różnił się od prostytucji, zatem nic dziwnego, że Kościół teatr potępił, pochówku w ziemi poświęconej aktorom odmówił i że musiały upłynąć wieki nim aktor odzyskał należny mu prestiż. A czy i później, gdy np. teatr grał z przymusu i nie to co chciał, bo taki był kaprys władcy: króla, Goebbelsa, Stalina, to czy wówczas aktorzy wykonywali swe zadania ochoczo?. Bywało też w dziejach sceny i tak, że teatr musiał dawać pojedyncze widowiska „ku czci”, albo z powodu obecności jakiegoś dygnitarza, czy oficjalnej delegacji, niekoniecznie społeczeństwu (w tym i ludziom teatru) sympatycznej. Czy granie w nich bywało przyjemne? Wątpię. Jest wreszcie taki pan i władca, który niczego nie każąc, dyktował jednak aktorom najsroższe warunki. To pieniądz. W historii XIX-wiecznej sceny epoki gwiazd mamy wiele zaświadczeń w tej sprawie. Przywoływana tu już Modrzejewska buntowała się nieraz przeciwko tyranii jakiejś roli, którą musiała powtarzać aż do ogłupienia, bo taka była wola ■publiczności egzekwowana przez warunki kontraktu, przez impresaria, czy po prostu przez obliczenie dochodu w kasie. Buntowała się przeciwko niektórym zwłaszcza, szczególnie bezsensownym, rolom. Ale nic zmienić nie mogła. Nawet ona, która - wydawać by się mogło - sama dyktowała warunki. Cóż dopiero
4C