o jego przyszłości trwożyła. Ostatecznie postanowiłem wywrzeć wpływ na jego rodzinę, a zapaleńca zawrócić do domu. Odszedł. Znowu dzwonek. Jakaś pani. „Czy nie było tu chłopaka, Izaaka Deutschera, z Chrzanowa ?** „ A skąd* leż domysł pani, le mógł tu być?“ „Odgrażał się w domu, że ucieknie do Peipera, i uciekł. Jestem jego ciotką. Z rodziny tylko mnie ufa. Jeśli dotąd u pana nie był, to zapewne będzie. Kiedy przyjdzie, proszę zawiadomić mnie o tym telefonicznie, numer..." Wytłumaczyłem pani ciotce, że tego rodzaju roli odegrać nie mogę, lecz jeśli mi przyrzeknie, że wywrze nacisk na rodziców i uzyska dis chłopca zupełną swobodę studiów, ja z mojej strony powstrzymam go od kroków nieopatrznych. Przyrzekła, odeszła. Minęło półtora roku, znowu nerwowy dzwonek. Znana mi twarz, lecz na wyższym ciele. Twarz uśmiechnięta, ba, mundurek gimnazjalny. „Jestem ze szkolą na Wtselu Wyspiańskiego. Brrr, jakież nudy. Pomyślałem, le lepiej posłuchać Peipera, i uciekłem*4. Bardzo cym razem rozgadany uciekinier rzucił na biurko plik zapisanych kartek i prosił o ocenę swych wierszy. W jaki rok później wiersze jego zaczęły ukazywać się w dziennikach krakowskich, a ich autor, rozmawiając z Peiperem, opuszczał usta łukowato. Trwalszym był inny dowód młodych sympatyj. Działała wówczas w Krakowie literacka grupa akademików „Helion44. Już z samej nazwy wywnioskujecie, jakie przyświecało jej słońce. W skrzynce listowej znajduję pewnego dnia okólnik krakowskiego kuratorium szkolnego, zalecający uczniom i uczennicom poranki literackie owych helionistów, a jednocześnie zwracający się w obelżywych słowach przeciwko różnym odłamom nowej literatury. Z załączonej kartki wyczytałem, że okólnik wykradła ze szkolnej kancelarii grupa gimnazistów i że oddaje go „Zwrotnicy" dla odpowiedniego zużytkowania. Jak się później okazało, inicjatorem tej akcji był Kazik Podsadcdd, którego za jakiś czas miałem poznać osobiście, kiedy w pociągu kolejowym zapytał mnie, czy jestem gruzińskim poetą Kuruliszwilim, a potem, czy znam Tadeusza Peipera; ten sam Kazik Podsadecki, który kilka lat później miał stać się tak czynnym współpracownikiem „Zwrotnicy".
Sympatie rosły, pismo rozchodziło się coraz lepiej. Rozchodziło się prawdopodobnie szerzej niż w owych czasach jakiekolwiek inne pismo artystyczne. Gdy raz przy stoliku kawiarnianym wywodził ktoś żartobliwie nazwę „Zwrot-
nicy" z licznych zwrotów odsyłanych administracji przez księgarnie, odpowiedziałem na to liczbami, które skłoniły mnie samego do żartu, te zapewne dzięki kolejniczej nazwie kupują pismo pracz pomyłkę kolejarze. Przyszłość miała ukazać w tym żarcie część prawdy, lecz była to część gorsza, bo dotyczyła pomyłek, a nie kupna. Zaszedłszy raz do krakowskiego Gebethnera, doznałem SKzególnie wesołego przyjęcia. „Panic redaktorze, panie redaktorze, wyborny kawał-. Jaki ? Pewien inżynier z prowincji zamówił na podstawie biuletynu nowości szereg publikacyj z dziedziny techniki, a wśród nich takie „Zwrotnicę"; po otrzymaniu przesyłki „Zwrotnicę" odesłał, załączając list, w którym wyrażał zdumienie, że poważna księgarnia może poważnemu człowiekowi przysyłać niepoważne pisma. Z podobnego rzędu pomyłek była inna, która idarzyła mi się osobiście. Znowu jedno z dzwonień nieznanych. U drzwi stoi robocizn. Pyta, czy tu redakcja „Zwrotnicy". Czegóż może chcieć ten człowiek. Na pewno nie przychodzi z wierszami Ani nie uciekł z Chrzanowa. Więc? Jest bezrobotnym kolejarzem i myśli, że mógłby otrzymać posadę w kolejarskim piśmie. (Jeśli nazwa pisma miała w kraju tyle zabawnych następstw, to za granicą czekały ją przypadłości niesugestywnyeh odpowiedników przekładowych. W językach romańskich słowo zwrotnica nie wywołuje tych skojarzeń co nasze, a w niemieckim narażone jot na skojarzenia niepożądane. Pamiętam, jak pewien Niemiec przybyły do Krakowa, zrozumiawszy tytuł pisma, zauważył z uśmiechom: „Ja, aber bci dieser Weiche darfman dic Hartę nicht vergcsscn“).
Gdyby tylko zbyt rozstrzygał o żywocie materialnym „Zwrotnicy", nie byłby to był żywot ciężki. Zakładając pismo, miałem pieniądze na dwa numery, potem przyszli mi z pomocą Witkiewicz i Zamoyski, pierwszy przeznaczając na fundusz wydawniczy kilka swych obrazów, drugi zasilając go pieniędzmi znajomych, tak, że przy uzyskanych zbytach mogłoby pismo posiąść warunki samowystarczalności, gdyby nie krajowa sytuacja gospodarcza. Niestety następstwa inflacji w postaci zdewaluowanych spłat księgarskie]), czyniły wszelki dochód urojonym. W czasach, kiedy banknot, włożony w wydawnictwo jako imię wartości, wracał zc sprzedaży jako napis nagrobka, utrzymanie pisma wymagało tak nieprzerwanej taśmy prac, że żadna idea nie zdołałaby mnie
319