Zochna stała wciąż jeszcze przy oknie i tłumiła z wysiłkiem płacz. Mąż zaciął się w pochmurnym zapamiętaniu; nie mówiąc ani słowa przygotowywał się do wyjścia. Wdział już palto i rękawem czyścił kapelusz, gdy ona wydała cichy okrzyk i cofnęła się czym prędzej w głąb pokoju. Borowskiego i to nie wyprowadziło z równowagi; zbliżył się powoli do okna i wychylił się na ulicę.
— Dureń! — mruknął przez zęby. — A ty ubierz się lub idź do łóżka, bo się zaziębisz!... Powiedz no mi, czemu ten Kunicki woli tam pod oknami marcować t, zamiast tu do nas na górę przyjść? Oj, ci doktrynerzy!... Jakież te ich uczucia i afekty są nieszczere, podziemne. Brr!... On ci pewno broszurki i tendencyjne powieści przysyła. Co?
— Dąj mu pokój — szepnęła cicho.
— Pro-oszę! Rozrzewnił?...
— Dawniej bardzo go lubiłam. Brak mi go było po prostu. Miał taki spokój, taką dobroć bezinteresowną... O, i my kobiety potrzebujemy czasem przyjaźni, tylko przyjaźni! Ale wy mężczyźni tego nigdy nie zrozumiecie.
— Bagatela! Zona potrzebuje przyjaciół. Daruj, ale to już operetką trąd.
— Oj, Władek, myśmy zaprzepaścili przyjaźń wzajemną.
— No, a Muller? Czy i on?...
Przymrużyła oczy i zagryzła wargi jakoś boleśnie.
— Bardzo mi go żal.
— A Jelsky? — indagował mąż. 1
— Jego się boję.
— Och, ba!... Ty ich wszystkich możesz jednym skinieniem sobie pod nogi...
— Władek!...
— No?
— Czy ty nie czujesz, że to jest wstrętne, co mówisz w tej chwili?
Wzruszył ramionami.
— Mam oczy — widzę. Do zazdrości nie mam tymczasem powodów, ale takie rzeczy mszczą się — flirt niby.
Nerwowym ruchem poczęła nagle dłońmi twarz i czoło sobie wycierać; a potem jakby z ramion, z rąk coś zetrzeć, zmyć pragnęła.
— Idź już, idź! Tyś się mną dziś już przesycił i zaczynasz mnie traktować jak... — Osunęła się na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.
Zatrzymał się na progu i spoglądając uważnie na żonę, wydymał wargi. Wreszcie aktorskim gestem narzucił kapelusz na tył głowy.
— Non capisco!2 — mruknął, zwrócił się na pięcie i wyszedł. Za chwilę jednak był z powrotem, niosąc w ręku luźną garść kwiatów.
— Na słomiance w sieni leżało... Na Mullera coś bardzo patrzy. Białe lilie!... To afekt suchotnika. — Cisnął kwiaty niedbale na kanapę.
— Primadonny hołdy to,
Za jeden kwiat ploteczek sto3
— zanucił na poczekaniu kuplet, ze złośliwym śmiechem odbijając każdą zgłoskę.
Ale żony nie było już w pokoju.
O piętro niżej spotkał się oko w oko z Jelskym.
marcować — o kotach, rysiach, żbikach: odczuwać popęd płciowy i zaspokajać go; tu: adorować lub gra słów (rzecz się dzieje w marcu).
Non capisco! (wł.) — Nie rozumiem!
Nie udało się stwierdzić, z jakiej operetki jest to kuplet.